wtorek, 11 stycznia 2022

Plucha

 Była plucha. Samochód sunął przez kałuże, a woda chlupała, gdy przez nie przejeżdżał. W radio reporter mówił coś monotonnym głosem o deszczu ze śniegiem i gradzie. Krajobraz za oknem, niegdyś zielony i soczysty, teraz był szary i mokry, poprzecinany kroplami deszczu. Jechali już parę dni, ale wciąż nie byli nawet w połowie drogi. Po części pewnie dlatego, że się nie spieszyli, a poza tym często się zatrzymywali. Czasami w celach koniecznych – przy obskurnych i pełnych toi toiach przy drodze albo w nieco bardziej prestiżowych toaletach na stacjach benzynowych. Czasem żeby coś zjeść. A czasem tak po prostu, bo zainteresował ich punkt widokowy, bo uznali że przejdą się do lasu, bo zatrzymali się na chwilę na jakimś festiwalu. 

- Jestem głodna – mruknęła wyciągając spod koca jedną rękę. Normalnie nie spała o tej porze, ale ciśnienie było niskie, a sama pogoda usypiająca. Wycieraczki sunęły po szybie piszcząc. 

- Za dwa kilometry McDonald.

- Mam dość McDonalda, zjedzmy coś innego… - jęknęła.

- Obok McDonalda jest KFC… - zauważył kierując wzrok na wyprzedzający ich samochód. 

- Zjedźmy z autostrady i poszukajmy czegoś innego – zaproponowała sięgając po butelkę i upijając z niej łyk wody.

- Dobrze.

Jeszcze przez chwilę jechali tylko przy dźwięku wycieraczek, radia oraz szumu opon i silnika. Potem Albert włączył kierunkowskaz i zjechał z autostrady.

- Rozglądaj się za czymś – powiedział – ja muszę się skupić na drodze, wąsko tu.

Wjechali do małej miejscowości na przedmieściach, a Mela skuliła się przy oknie patrząc na wiejskie domki i sklepiki pamiętające komunizm. Minęli tablicę ogłaszające, jakie dotacje unijne dostała ta miejscowość i przystanek autobusowy, na którym siedziała osoba okutana w wielką żółtą pelerynę przeciwdeszczową. Minęła ich kobieta na rowerze i kilkoro dzieci z plecakami. 

- Wolniej – powiedziała – widzę coś, po lewej.

Albert zwolnił i zajechał pod knajpę. Wyglądała jak wszystko i nic. Budynek był szary, brzydki i z  obłażącą farbą. Na szyldzie widniała nazwa: „Bar Staszek”. Wyskoczyli z samochodu i prędko pomknęli przez deszcz, by jak najszybciej schować się w budynku. Wnętrze okazało się raczej ponure, z przygaszonym światłem i poplamionym dywanem. „Dziwne, że sanepid ich jeszcze nie zamknął” – pomyślała Mela. Nikogo tu nie było. Z radia sączyła się jakaś muzyka, ale była nastawiona tak cicho, a radio tak szumiało, że nie dało się nawet rozpoznać utworu. Usiedli przy podłużnym stole przykrytym białym plastikowym obrusem.

- Jesteś pewna, że chcemy tu coś jeść? – zapytał Albert biorąc do ręki plastikową kartę.

- Jak panu coś przeszkadza, to można wyjść – burknęła kelnerka, która wyrosła przed nimi nie wiadomo skąd.

Pracownica restauracji była w wieku nieokreślonym. Na powiekach miała czarny eyeliner, a włosy obcięte miała na krótko. Była ubrana w czarny rozpinany sweter, czarne dżinsy z prostą nogawką i czarne glany. Mogła mieć równie dobrze piętnaście i trzydzieści lat. Z ust wystawał jej tlący się papieros.

- Przepraszam – odchrząknął Albert. – Co pani poleca?

- Nic nie polecam, kucharz jest do dupy. 

- To może na razie napijemy się kawy – uśmiechnęła się sztucznie Mela.

Kelnerka odeszła. Zaczęli oglądać menu. Były w nim placki po węgiersku, placki ziemniaczane ze śmietaną, bigos, rosół, barszcz czerwony i schabowy z surówką. Oprócz tego kilka przystawek, takich jak frytki, ziemniaki czy buraczki. 

- Nadal uważasz, że to lepsze niż McDonald? – burknął Albert, ale umilkł natychmiast, bo kelnerka przyniosła kawy. Wyciągnęła notatnik i długopis z tylnej kieszeni, i zgasiła papierosa w popielniczce na ich stoliku. Widząc spojrzenie Alberta spytała:

- A państwo co, niepalący?

- Nie, tylko… - zaczął.

- No to jaki problem? – cynicznie uniosła brew. – Co podać?

- Może rosół – powiedziała niepewnie Mela – przydałoby się coś ciepłego, bo wie pani - pada.

- Nie polecam rosołu – powiedziała – mięso w nim jest nieświeże.

- A co jest świeże?

- Może ziemniaki jakieś jeszcze zostały – powiedziała odpalając kolejnego papierosa. Mela upiła łyk kawy. 

- Dobrze, to niech będą dwa razy placki ziemniaczane – zdecydował Albert – tylko bez śmietany.

- I tak nie ma śmietany – przewróciła oczami kelnerka – wczoraj skwaśniała. Czy to wszystko?

- Na razie wszystko, dziękujemy – wysiliła się na uśmiech Mela. Pracownica skinęła głową i odeszła zostawiając za sobą smużkę dymu.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu wpatrując się za okno w lejący coraz uporczywiej deszcz. 

- Aż mi się zachciało jarać od tego wszystkiego – powiedział Albert, po czym wstał i poszedł zapalić. Kelnerka stała za barem, ze znudzeniem paląc papierosa. Mela podeszła do niej.

- Przepraszam, gdzie tu jest toaleta?

- Prosto i w lewo – burknęła – i proszę przekazać mężowi, że nie musi palić na zewnątrz – wydmuchała dym.

- To nie jest mój mąż, ale mu przekażę, dzięki – powiedziała i ruszyła do toalety. 

Łazienka okazała się być ładniejsza niż można było przypuszczać. Był w niej nawet papier i mydło (być może dlatego, że bar zdawał się nie być zbyt oblegany).

Gdy wracała do stolika, Albert już przy nim siedział, a kelnerka szła w jego stronę z dwoma talerzami. 

- Kucharz przeprasza, że jest tylko po jednym placku, ale zgłodniał i zjadł resztę ziemniaków – wyjaśniła, kiedy Mela siadała przy stole. – Czy mogę państwu zaproponować coś jeszcze?

- Zastanowimy się

- Dobrze – odparła kelnerka, ale zamiast odejść przystawiła sobie krzesło i usiadła. – Rzadko kiedy tu ktoś przychodzi, a wy nie miejscowi. Czyli nie jesteście małżeństwem, tak?

- Nie, jesteśmy przyjaciółmi – powiedział Albert odkrawając kawałek placka ziemniaczanego.

- I co, gdzie jedziecie? Bo na pewno żeście nie przyjechali tutaj na wakacje – włożyła kolejny niedopałek do popielniczki.

- A, tak sobie jedziemy przed siebie, rozumie pani – mruknęła Mela najuprzejmiej, jak potrafiła. – Jesteśmy młodzi, chcemy poodkrywać miejsca, znaleźć takie, w którym będziemy się czuli wolni i szczęśliwi.

- Ja też jestem młoda – stwierdziła kelnerka – a jakoś nie jeżdżę byle gdzie.

- Przepraszam, ale ile pani ma lat? – zapytał Albert.

- Osiemnaście – burknęła, schylając się po notesik, który wypadł jej z kieszeni.

- I nie ma pani chęci odkrywania? – dopytywał.

- Nie – wzruszyła ramionami – utknęłam na tej wiosze i nawet mi już nie żal. Może do końca życia będę tu kelnerką jeśli nie zbankrutujemy przed końcem miesiąca. A może nie, może będę kelnerką gdzie indziej. Tak czy inaczej - weltschmerz. 

- Nie pragnie pani czegoś więcej? – zagadnęła Mela.

- A czego mi więcej potrzeba – wzruszyła ramionami. - Mam na żarcie, papierosy i bilety autobusowe.

Zapanowała cisza. Kelnerka odpaliła kolejnego papierosa i wyciągnęła telefon. Był to stary model i cud, że jeszcze działał. Mela i Albert skończyli jeść. Pracownica wstała, zebrała naczynia i odeszła w stronę kuchni. Albert dopił swoją kawę.

- Nie najadłem się. I jakoś tu dziwnie ponuro.

Mela tylko westchnęła. Po chwili kelnerka wróciła. 

- Może wzięlibyśmy jeszcze barszcz? Na rozgrzanie.

- Pójdzie pan do delikatesów co tu stoją obok, kupi sobie pan barszcz w kubku i będzie pan miał to samo – wyjaśniła kelnerka sepleniąc przez kiwający się w jej ustach papieros. – Kucharz robi barszcz z proszku. I nic w nim nawet nie pływa.

- W takim razie poprosimy rachunek – uśmiechnęła się Mela.

Dziewczyna wzięła pustą filiżankę po kawie i poszła w stronę baru skąd wróciła po paru minutach z odręcznie zapisanym świstkiem.

- Sorry, kasa się zepsuła i nie drukuje – powiedziała.

- Ale można kartą? – upewnił się Albert.

- Nie można. – Odparła ponuro kelnerka. – Nie ma czytnika do kart.

- Dobrze, to znajdziemy drobne – westchnął Albert, a Mela wyczuła w jego głosie nutkę poirytowania. 

Wytrzepali zawartość z portfeli i uskładali całe trzynaście osiemdziesiąt za dwa placki ziemniaczane bez śmietany i dwie kawy. 

- Z groszaków, ale to chyba się na kasie takie przydadzą? – zagadnęła Mela patrząc na pracownicę baru bez zapału zgarniającą pieniądze ze stołu  nawet ich nie przeliczając.

- Nie, nie przydadzą się. W końcu nikt tu nigdy nie przychodzi.

Kiedy kilka minut później Albert i Mela wsiedli do samochodu i ruszyli, Albert powiedział:

- Chodź, zatrzymamy się w McDonaldzie. Kupimy po herbacie i burgerze, i zapłacimy kartą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jędza, złodziejka czapek

  Złodziejstwo, jako fach, wymaga kreatywności. Każdy się spodziewa, że z tylnej kieszeni czy rozpiętej torebki łatwo jest podprowadzić port...