czwartek, 16 grudnia 2021

Obcość

     Obcość. Samotność. Alienacja. To czuła siedząc w autobusie miejskim i patrząc za okno. Świat wydawał się jej wielki i mały zarazem. Wielki, bo wypełniali go ludzie, których nie umiała zliczyć, a mały, bo wszyscy ci ludzie się znali, kojarzyli, kłaniali sobie. Gdy robiła zakupy zawsze widywała znajome twarze. Nie wszystkie. Ale większość. Wyglądając przez okno swojego mieszkania widywała te same psy, mogła już przypasować je do osób je wyprowadzających. Czasem była to jedna osoba, a czasem całe wielodzietne rodziny. Rozpoznawała dzieci bawiące się na trzepaku i placu zabaw, ganiające się po podwórzu. Widziała jak rosną, dojrzewają. Wydawało jej się, że czas szybko leci. Niemalże jakby jednego dnia dzieci bawiły się w piaskownicy, a następnego paliły papierosy pod blokiem i miały kolczyki w pępku. 

    Była osobą uprzejmą. Zawsze mówiła dzień dobry sąsiadom z dołu i pomagała wnieść siatki starszym paniom z góry. Odradzała wsiadanie do windy dzieciakom, bo winda ta charakteryzowała się wielką złośliwością i przynajmniej raz na miesiąc stawała pomiędzy piętrami. Nigdy nie zapomniała, gdy wydarzyło się to pierwszy raz. Facet siedział w windzie tydzień, a jego żona już zdążyła zgłosić zaginięcie na policję. I wtedy przyszła córka do babuleńki z ostatniego piętra i chciała pojechać windą, bo miała siatki z jedzeniem dla niedołężnej matki. A tu winda nie przyjeżdża. Zadzwoniła pod numer na niej podany, że winda nie działa (była to nadgorliwość, zważywszy na fakt, że nawet tam nie mieszkała). Przyjechał operator windy, naprawił, drzwi się otworzyły, a tam facet siedzi w swoich szczynach i gównie. Początkowo chciał go ten operator opieprzyć, a może nawet oskarżyć o wandalizm, ale zdarzył się cud i jego żona wracała właśnie z pracy, zapłakana, z czerwonymi oczami i nosem. Zobaczyła faceta przed windą, rozpłakała się jeszcze głośniej i przytuliła go, choć był cały w gównie i sikach.

Zazwyczaj siedziała w swoim mieszkaniu w ciszy. Muzyka zwykle zagłuszała sąsiadów, a ona lubiła ich słuchać. Siedziała więc z kubkiem kawy w dłoni i wyciszonym serialem na netfliksie, który oglądała czytając napisy. Wieczorami słyszała sąsiada oglądającego mecz i kibicującego tak gorliwie, jakby od jego dopingu zależała ilość strzelonych bramek. Nad ranem słyszała budziki dzieci budzących się do szkoły i dorosłych budzących się w celu poddania się kapitalizmowi. W piątki słyszała pijackie śpiewy, szczęk butelek i muzykę, za której głośność mogłaby zgłosić ich na policję. Ale po co, skoro dzięki temu, że jej słuchali, ona mogła słuchać ich. Raz jednak ktoś inny wezwał policję na balującego sąsiada i wysłuchała wówczas bardzo pijanej kłótni z funkcjonariuszami. W soboty rano było stosunkowo cicho przez długi czas, a jedynymi dźwiękami były odkurzacz i czajnik. Chyba że sąsiad po lewej poprzedniego wieczoru zapił, wtedy było słuchać jak tłucze żonę i wazony.

Patrzyła przez okno autobusu. Nastolatek jechał na deskorolce. Kilka osób zgromadzonych przy koszu na śmieci paliło. Kobieta z uporem pchała wózek, który był tak obładowany rzeczami, że wydawało się, że zaraz rozkraczy się na środku chodnika. „Dzieci wymagają dużo zachodu” – pomyślała – „cieszę się, że ich nie mam.” Jakiś dziadek usiłował nie przewrócić się goniąc małą dziewczynkę, pewnie jego wnuczkę (albo był porywaczem, nigdy nie wiadomo), która mu uciekała. Siedząca na ławce na przystanku dziewczyna czytała książkę Virginii Woolf, a obok niej najwyżej dziesięcioletnia dziewczynka ciumkała lizaka jednocześnie wpatrując się w ekran telefonu, po którego ekranie wodziła uklejonym zapewne placem.

Autobus ruszył. Zaczęła wodzić wzrokiem po jego wnętrzu. Był to niezwykle oblegany kurs. Nad jej głową stała kobieta ze słuchawkami na uszach. Obok niej na fotelu usadowiła się babuleńka uderzając ją przy okazji kółkami swojego kraciastego wózka na zakupy. Naprzeciwko niej stał nastolatek ubrany cały na czarno, z kapturem na głowie. „Wygląda, jakby chciał podłożyć bombę.” – Pomyślała – „może chce…” – wzruszyła ramionami. Na poprzednim przystanku wsiadła kobieta z czwórką dzieci, z których najstarsze mogło mieć z pięć lat, a najmłodsze leżało w wózku i płakało, jakby je ktoś co najmniej obdzierał ze skóry. Starsza trójka postanowiła bawić się w berka w jedynej nie zatłoczonej części autobusu. Podczas gdy starsza dwójka biegała w kółko krzycząc „berek, berek!”, najmłodsze z trójki zupełnie nie mogło ich dogonić. Zaszkliły mu się oczy i podeszło do matki. Pociągnęło ją za płaszcz. Kobieta wciąż próbująca uciszyć niemowlę wcisnęła mu do rąk butelkę z sokiem i kazała być cicho.

Kobieta ze słuchawkami na uszach, która mogła mieć z dziewiętnaście - dwadzieścia lat wyjęła z kieszeni telefon, przeczytała znajdującą się na nim wiadomość i na jej twarz wypłynął uśmiech ekscytacji. Odpisała coś stukając w klawisze z zatrważającą prędkością. Schowała telefon do kieszeni nie przestając się uśmiechać. Rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się za okno. 

Wtedy przypomniała sobie, że już od kilku miesięcy nikt do niej nie napisał. Że poza „Dzień dobry” i „proszę nie korzystać z windy, bo często się psuje” na klatce schodowej z nikim nie rozmawiała. Wpatrywała się w swoje kolana powstrzymując łzy. Zawsze z zainteresowaniem obserwowała innych, a dziś po raz pierwszy straciła na to ochotę. Jej kolana nie były niczym ciekawym. Zwykłe nogi obleczone w czarne legginsy. Zawsze robiła wszystko, by się nie wyróżniać. Wolała obserwować niż być obserwowaną. Wolała nie pobudzać myśli w niczyjej głowie, tylko być jedynie adnotacją, że na siedzeniu z tyłu siedzi kobieta ubrana na czarno. Ona sama miała dziennik obserwacji. Wszystko, co zobaczyła zapisywała w nim po powrocie do domu. Lubiła patrzeć i słuchać, bo wydawało jej się, że dzięki temu uczy się świata. A przynajmniej tego miasta.

Dziś po raz pierwszy zaczęła żałować, że nikt jej nie dostrzega. Nie zauważa. Nie miała rodziny, psa, kota, nawet głupiego chomika. Jej mieszkanie było co prawda pełne roślin, ale z nimi ciężko się gada. Nigdy nie patrzą ci w oczy. Miała kilku przyjaciół. Dawniej, kiedyś. Zdarzało im się wyjść na drinka albo na kawę, albo na spacer. Grupa sama się rozpadła. Jeden z nich wyjechał za chlebem, drugi ożenił się i spłodził bachora, trzecia zaczęła robić doktorat w Szwecji. Zdarzało im się czasem pisać do siebie nawzajem. Wysyłać emotikonki. Uśmiechnięte buźki, które patrzyły się na ciebie z ekranu telefonu oczami, za którymi nie było widać duszy. Albo kciuki w górę. Niebieskie. Płaskie. Dziwne. 

A potem przestali pisać, jedno po drugim. Nowe obowiązki, nowi przyjaciele, nowe życie. A ona została. Utknęła w po peerelowskim bloku z niedziałającą windą, pijącymi mężami i dziećmi na trzepakach. Została z autobusem linii pięć, którego kierowca nie słuchał radia, więc pozostało tylko gapić się przez szybę, patrzeć na zakochane pary, na dzieciaki grające w klasy, na rodziny na rowerach, na młodych ludzi z nowym szczeniakiem. Podniosła oczy z kolan i skierowała je znowu za okno, by współpasażerowie nie widzieli błyszczących w nim łez.

Obcość, samotność, alienacja.


Do M.

  Czasami najbardziej erotyczną rzeczą jest sama bliskość. Kiedy leżałyśmy blisko siebie, a ja czułam twój wzrok utkwiony w nieopisywaln...