Na co dzień była smutna. Czuła pustkę, senność, obojętność, żal czy rozgoryczenie. Oczywiście znała te emocje tylko z nazwy. Sama nie za bardzo potrafiła nazywać emocje, a może nie była pewna, czy je w ogóle ma. Jak dziwna wydmuszka składająca się ze skóry i kości. Psychiatrzy, psychoterapeuci i znajomi mówili jej jakie emocje czuje. Podsuwali je jej pod nos, jak miskę jedzenia psu. Bo niby tak łatwiej jej będzie je nazwać. Dostajesz zestaw, dopasuj do siebie. Ludzie codziennie nazywali ją spokojną, skrytą, nie obnoszącą się z emocjami. Emocje? Czy ona w ogóle miała emocje?
Wiedziała tylko, że życie dręczy ją właściwie odkąd pamięta. Ona wolała na nie mówić ‘egzystencja’. Bo tak można było nazwać jej funkcjonowanie. Wstawała, zawsze o podobnej porze, wbita w rutynę codzienności. Piła kawę, siadała w fotelu z książką, czytała przez parę godzin, potem jadła obiad (jedną z pięciu wersji, bo nie lubiła zbyt wielu rzeczy), oglądała swój ulubiony serial medyczny, który widziała już co najmniej tuzin razy, siadała do zdalnej pracy, a potem szła spać. Zdarzało jej się oczywiście wypaść z tej rutyny, co na początku bardzo jej się nie podobało, a później przywykła. Początkowo odstąpieniem od codzienności była dla niej psychoterapia w co drugą środę.
Na ostatnim spotkaniu psychoterapeuta popatrzył jej w oczy (odwróciła wzrok, bo nie lubiła kontaktu wzrokowego) i poprosił o sporządzenie listy minimum trzech rzeczy, które sprawiają, że czuje, że warto jest żyć. Uznał, że potrzebuje w życiu czegoś, co będzie sprawiało, że będzie czuć się dobrze, że będzie się ekscytować i czekać na to coś. Że to nada jej życiu (egzystencji - poprawiła go w myśli) jakiegoś celu.
Początkowo opierała się temu zadaniu. Nie uważała, by było jej to potrzebne. „Życie jest tylko skutkiem ubocznym umierania”, przeczytała kiedyś w książce Johna Greena i zgadzała się z tym. Będzie sobie siedzieć i czytać, i kłaść się spać o tych samych porach aż do śmierci. Odpowiadało jej to.
Był jednak już wtorek i czuła, że musi wykonać zadanie od psychoterapeuty. Taka już była, gdy ktoś wydawał jej polecenie, wykonywała je, na czym nie zawsze wychodziła dobrze. Wypiła już dwie kawy i trzy herbaty, była w toalecie cztery razy, a leżąca przed nią kartka wciąż była pusta. Świeciła bielą niemal rażąc ją w oczy, a uporczywe wpatrywanie się w nią nie przynosiło jej żadnych pomysłów. Odchyliła się na krześle i zamknęła oczy.
Pomyślała wtedy o imprezie, na którą zaprosili ją jej znajomi. Nie miała bliskich przyjaciół, ale miała znajomych, którzy nie byli całkowitymi dupkami więc od czasu do czasu przypominali sobie, by coś z nią porobić czy gdzieś zaprosić. Nie przepadała za imprezami, nie piła alkoholu, nie lubiła zbyt głośnej muzyki, a tak właściwie na co dzień słuchała trzech utworów na krzyż i tylko przez słuchawki. Zazwyczaj w miejscach publicznych, gdy nie miała siły słuchać gwaru. Jednak mimo to zgadzała się na imprezy, by nie przestali jej zapraszać. Od czasu do czasu chciała się czuć pamiętana i na tyle lubiana, by ją zaprosić. Przypomniała sobie, jak na ostatniej imprezie tańczyli w kilka osób w kółku. Było ciemno, a muzyka była zdecydowanie za głośna, ale w skakaniu, machaniu rękami i krzyczeniu słów piosenki było coś wyzwalającego. Nawet jeśli wszyscy byli niezłymi tancerzami, a ona poruszała się opornie, ciężko, powoli, jak dziwnie duże dziecko, to czuła coś miłego. Nie do końca potrafiła to nazwać, ale kiedy wracała do domu po imprezie, po tym gdy poskakała do muzyki (bo tańczeniem tego nazwać nie można) czuła jakąś ulgę, dobry spokój i czasami nawet zauważyła, że unoszą się jej kąciki ust w dziwnym grymasie, który można by zinterpretować jako uśmiech.
Zapisała na kartce skakanie do muzyki na imprezie i zaczęła dalej myśleć. Starała się przypomnieć sobie coś z jej dzieciństwa, ale w miejscu wczesnych wspomnień ziała w jej pamięci pustka. Przyszło jej jednak do głowy wspomnienie z lat nastoletnich. Nie było ono szczególnie szczęśliwe więc chciała je porzucić, ale wciągnęło ją. Oparła się o krzesło i zaczęła myśleć.
Kiedy miała piętnaście lat przechodziła fazę zafascynowanie płcią. Czytała o niej wszystko, myślała nawet o gender studies. Ostatecznie jej obsesja płciowością minęła, jak każda w jej życiu. Pół roku później przyszedł do niej jej brat i powiedział, że jest jej siostrą. Jako że była oczytana i nadal pamiętała każdy szczegół tego, co wyczytała, począwszy od biologii mózgu poprzez płeć psychiczną i społeczną, a kończąc na statystykach dotyczących dyskryminacji, przytuliła ją i powiedziała, że ją kocha i że jest jej siostrą. Nie lubiła się przytulać, ale przeczytała gdzieś, że to gest wsparcia i nie wiedziała, co to znaczy kogoś kochać, ale wyczytała, że to dobra rzecz do powiedzenia, gdy ktoś robi przed tobą coming out. Kiedy jej siostra wyszła z pokoju, poczuła, że jej oczy jakoś dziwnie łzawią. Rzadko płakała. Albo dostawała ataku paniki i wtedy na jej czerwonej, pomarszczonej twarzy było pełno spływających z oczu łez albo nie płakała w ogóle, nieraz przez wiele miesięcy. Otarła twarz i poczuła jakby budowało się w niej coś dziwnego, coś na kształt drapacza chmur albo wieży. Zmusiło ją to wyprostowania pleców i podniesienia głowy. Pomyślała wtedy, że musi żyć, by ochronić siostrę, by jej pomóc. Żeby być dla niej. Nie była przekonana, czy to dobrze żyć dla kogoś (przeczytała gdzieś, że nie), ale w tamtym momencie było to takie właściwe. Jakby po to została stworzona.
Zastanowiła się przez chwilę i zapisała „warto żyć dla mojej siostry, bo ona mnie potrzebuje”. Nie była stuprocentowo usatysfakcjonowana, ale miała wrażenie, że jej terapeuta pochwali ją za ten punkt. Wypiła kilka łyków herbaty, ale okazała się chłodna więc się skrzywiła. Poszła odłożyć kubek do zlewu. Nie lubiła zimnej herbaty. Postała chwilę przy oknie patrząc na mijające jej blok samochody, a potem nalała sobie soku multiwitamina (tylko taki lubiła) i usiadła z powrotem przy stole. Przypomniała sobie instrukcje swojego psychoterapeuty („to mogą być nawet maleńkie momenty i pozornie nieznaczące nic rzeczy, nawet chwilowe poczucie zadowolenia i satysfakcji się liczy”). Lubiła mieć konkretne wytyczne i instrukcje więc gdy przypomniała sobie te słowa, przyszło jej do głowy, co jeszcze może dopisać do listy.
Nigdy nie wykupiła Spotify premium, bo nie była aż tak bogata. Oznaczało to denerwujące reklamy i limity przewijania, co nieraz doprowadzało ją do szału. Zwłaszcza kiedy miała w głowie tę jedną piosenkę, którą tak bardzo chciała przesłuchać w danym momencie. Spróbowała przywołać to dziwne uczucie, kiedy po piątym i ostatnim przewinięciu wreszcie włączył się ten konkretny utwór. Uczucie to pełzało po całym jej ciele i zatrzymywało się gdzieś w głowie, czasem powodowało dreszcze albo nerwowe kręcenie się na siedzeniu.
Niepewnie przytknęła długopis do kartki i dopisała przewijanie piosenek. Stwierdziła, że to wystarczy, po czym przypomniała sobie, że musi iść do sklepu. Nie lubiła chodzić do sklepu. Było tam głośno i tłoczno, co uznała za zdecydowanie za dużo bodźców. Ale i tak najbardziej nie lubiła schodzenia po schodach z dziesiątego piętra. W bloku była co prawda winda, ale ona jej nie ufała. Nie ufała żadnym windom. Utknięcie w takiej małej windzie bez okien było najgorszym, co mogła sobie wyobrazić.
Dopiła sok, wzięła plecak, założyła kurtkę i buty. Zamknęła mieszkanie, przekręciła klucz w zamku trzy razy. W prawej kieszeni telefon, w lewej portfel, w prawej tylnej klucze, w lewej tylnej pomadka ochronna do ust i chusteczki higieniczne. Plecak na plecach, pusty, bo potem będą w nim zakupy. Wyszła i już sięgała po poręcz schodów, ponieważ zawsze trzymała się poręczy, gdy schodziła, kiedy potknęła się o deskorolkę, którą musiał zostawić na klatce dzieciak od sąsiadów. Poleciała w dół, rozwalona na wszystkie strony słysząc swój plecak telepiący się na jej plecach. Usiłowała zwinąć się w kulkę, ale toczyła się zbyt szybko. Coś strzyknęło jej w ręce i krzyknęła z bólu. Tocząc się w dół i skacząc po schodach jak piłka odbijająca się od podłogi będąc przekonaną o własnej śmierci, pomyślała: „to było dobre życie.”