Zasapany PKS toczył się powoli przez wioski i miasteczka. Warczał, jakby silnik przepięto do niego z traktora albo jakby zaraz miał stanąć raz na zawsze, ot tak, w połowie górki. Z radyjka koło kierowcy sączyło się disco polo przeplatane wiadomościami podającymi, że jakiś mężczyzna złowił w pobliskiej rzece dużego karpia, a na drodze do miasta był wypadek (zderzenie dwóch pojazdów). Pachniało wsią, oborą, krowim mlekiem i stęchlizną.
Z przodu po obu stronach babcie obwiązane chuścinami i w długich spódnicach albo zmawiały różaniec mamrocząc pod nosem modlitwy, albo przyciskały do siebie koszyk pełen jaj, mleka, przetworów. Kilka siedzeń za nimi płakało kilkuletnie dziecko, a matka czytała obok niego plotkarskie pisemko. Ignorowała jego płacz, tylko czasem szturchała je i warczała coś w stylu „no nie becz, no”. Na tyłach rozsiadł się nastolatek słuchający muzyki przez nieszczelne słuchawki (to był chyba jakiś polski rap) i trudno było rozstrzygnąć, co lepsze - to czy uparcie przygłaśniane przez kierowcę disco polo – (aktualnie piosenka o czyimś fajnym ponoć biuście), ale na pewno tworzyły razem interesującą kakofonię dźwięków. Pod szkołą wsiadły dwie dziewczyny w obcisłych dżinsach i z torebkami w dłoniach. Wyglądały jak uczennice, ale to czy te ich torby mieszczą podręczniki było raczej wątpliwe.
Siedziała przy oknie usiłując się skupić. Dziecko płakało, silnik sapał, muzyka dudniła, modlitwy wibrowały w powietrzu, a rozmowy odbijały się od ścian. Wyciągnęła z plecaka książkę i zaczęła czytać, ale po chwili rozbolała ją głowa więc zamiast tego zaczęła wyglądać przez okno. Jechali przez wioski i małe miasteczka, mijali szkoły, kościoły, jednorodzinne domki, z których kominów unosił się dym, pastwiska z krowami i pola pełne zbóż, i te poryte kombajnami i traktorami, a także ryneczki, małe PRL-owskie sklepiki, stragany z owocami, przedszkola i lumpeksy.
Ruszali właśnie spod Biedronki, a w radio zaczęły się kolejne wiadomości (ceny idą w górę, a jakiś pan z pobliskiej wsi znalazł w lesie bardzo dużo grzybów – chyba jakiś rekord) kiedy przysiadł się do niej mężczyzna. Właściwie tylko pobieżnie obrzuciła go wzrokiem. Starszy od niej, po trzydziestce, blondyn. Wyciągnął gazetę i zaczął czytać.
Patrzyła przez okno i rozmyślała. Zawsze gdy wyjeżdżała z małej zapyziałej wioski, w której mieszkała, odczuwała dziwną ulgę i nerwowość za razem. Nie pasowała tam. Dzieciaki sąsiadów nie mogły znaleźć z nią wspólnego języka, a ona dopiero z czasem nauczyła się rozumieć ich gwarę. Grały w klasy i w gumę, rysowały kredą po małej asfaltowej uliczce, a w czasie zbiorów pomagały rodzicom i dziadkom na polach. Rodziny nieraz były wielopokoleniowe: babcie i dziadkowie, ich dzieci, wnuki i czasem nawet prawnuki, jeżeli wnuczęta rozmnażały się za szybko. Ona nigdy nie poznała swoich dziadków, bo mieszkali gdzieś za granicą i nawet nie pamiętała gdzie, ponieważ w domu się o nich nie rozmawiało.
W domu w ogóle za bardzo się nie rozmawiało. Ojciec siadywał przed telewizorem i oglądał Teleexpress i mecze piłki nożnej, a w ciągu dnia zamykał się w swoim gabinecie. Był rysownikiem i kartografem. Artystą, któremu zbrzydło życie w wielkim mieście. Desperacko usiłował utrzymać rodzinę i chyba wiedział, że mu się nie powodzi, bo prawie w ogóle się nie odzywał. Siadywał przy stole do obiadu ze wszystkimi i jadł niechętnie, jakby nigdy nie był głodny. Nie odzywał się.
Za to matka świergotała za całą rodzinę udając, że ich życie jest kolorowe i ogólnie jak z bajki, chociaż nie było. Z samego rana przygotowała jej i bratu kanapki do szkoły, a sama szła do pracy. Zatrudniła się w wiejskiej bibliotece po tym, jak okazało się, że ojciec nie może ich utrzymać. Obiady przygotowywała przed pracą, tak aby ojciec mógł je tylko odgrzać, gdy oni wrócą ze szkoły. Potem i ona wracała i szczebiotała, choć wydawało się, że opada z sił i że nie ma już energii. Kładła ją i brata do łóżek i zawsze czytała im na dobranoc, choć raz zdarzyło jej się usnąć przy lekturze „Muminków” i następnego ranka była bardzo zawstydzona i udawała, że nic się nie wydarzyło.
Brat dziewczyny był od niej trzy lata starszy. Dziedziczyła po nim wszystkie ubrania, dlatego zawsze chodziła w luźnych t-shirtach i przydużych dżinsach, których największą zaletą zdecydowanie były kieszenie. Zawsze był od niej bardzo różny. Umiał wspinać się po drzewach i był najlepszy w chowanego – chyba tylko kilka razy udało jej się go znaleźć. W pobliskim lesie zawsze się oddalał, ale nigdy nie gubił i zawsze znajdował najwięcej grzybów. Chyba chciał zaimponować ojcu, ale on tylko wzruszał ramionami. Niewiele go w życiu obchodziło. Brat nie miał zbyt dobrych ocen i zawsze sprawiał problemy. Mamie zdarzało się być wzywaną do szkoły przez jego wybryki. Raz na przykład wspiął się na dach szkoły. Nauczyciele nie byli pod wrażeniem. A potem, kiedy jej brat miał osiemnaście lat, nagle zniknął. Po prostu pewnego dnia wyszedł do szkoły (uczył się w technikum na logistyka) i już nie wrócił. Matka podniosła alarm i zawiadomiła policję, ale nie udało im się go znaleźć. Ojciec przestał przychodzić na obiady i trzeba mu było zanosić posiłki do jego pracowni. A ona, mimo że była przerażona i smutna, myślała tylko o tym, czy rodzice zareagowaliby tak samo, gdyby to ona zniknęła.
Ona zawsze była tym dziwnym dzieckiem. Może nie sprawiała takich problemów jak jej brat, ale zdecydowanie, zdaniem jej rodziców, sprawiała inne. Po szkole zawsze biegła do biblioteki, a gdy przeczytała już większość książek z biblioteki szkolnej, zaczęła chodzić do tej, w której pracowała jej mama. Na szczęście koleżanki matki szybko się z nią zaprzyjaźniły i zaczęły wypożyczać jej te książki, które chciała, choć jej rodzicielkę napawały one grozą. Co prawda miała dopiero jedenaście lat, ale naprawdę zafascynowała się literaturą dla dorosłych. Czytała teksty sióstr Bronte, Sylvii Plath i rosyjskich klasyków. Oceny miała dobre, a nauczyciele stawiali ją za wzór do naśladowania, co napawało pozostałe dzieci jeszcze większą niechęcią do niej.. No bo w końcu co to za dziewczyna, co dziwnie mówi (“nie po naszemu”), nosi za duże męskie ciuchy i wszystkie przerwy siedzi z książką (zazwyczaj grubą) i wydaje się, że dziwnie ponurą. Przyszła do ich wsi nie wiadomo skąd, nie wychodzi na zewnątrz się z nimi pobawić i jeszcze niby lepiej od nich rozwiązuje zadania i pisze sprawdziany.
Autobus powoli wtaczał się do miasta. Matka z dzieckiem wstała i wysiadła koło dużej przychodni. W miarę posuwania się przez betonowe miasto ludzi w autobusie ubywało. Chłopak od rapu wysiadł pod szkołą zawodową. Dziewczyny z torebkami koło galerii handlowej. Jedna z babć koło cmentarza, a druga koło targu. Kiedy autobus zatrzymał się obok uniwersytetu wstała i próbowała się wydostać, ale siedzący koło niej mężczyzna zagrodził jej drogę swoimi długimi nogami.
- Przepraszam! – krzyknęła zbierając swoje rzeczy i usiłując przejść. Napierała kolanami na kolana mężczyzny, ale on tylko niewzruszenie wpatrywał się w oparcie fotela przed nimi i udawał, że jej nie widzi i nie słyszy. – Halo, panie kierowco! Ja tu wysiadam, a ten pan nie chce mnie przepuścić! H – halo?
Autobus minął jej przystanek nawet się nie zatrzymując. Usiadła, zrezygnowana i przestraszona. Czego ten mężczyzna od niej chce? Bycie kobietą w komunikacji miejskiej często stawia przed tobą wyzwania w postaci z natury nachalnych mężczyzn, ale jej przytrafiało się to stosunkowo rzadko, co uznawała za swoje błogosławieństwo. Serce biło jej mocno. Wpatrywała się intensywnie w krajobraz za oknem, jakby kogoś wyglądała. Postanowiła poczekać, aż mężczyzna wysiądzie i opuścić PKS na kolejnym przystanku. Wiedziała, że spóźni się na wykład, ale teraz było to jej najmniejsze zmartwienie. Wyciągnęła „Bad feminist” Roxane Gay i zaczęła czytać, cały czas odwrócona w stronę okna.
Mężczyzna chyba się na nią uwziął i nie wysiadał. Sunęli przez kolejne ulice, mijali przystanki, a on cały czas siedział wyprostowany ,zagradzając przejście i wpatrując się w tył fotela przed nimi. W końcu podniósł się z miejsca na ostatnim przystanku i ruszył do wyjścia. Schowała książkę, westchnęła i również wstała, bo kolejnego przystanku nie było. Musiała tu wysiąść. Posłała kierowcy mordercze spojrzenie i ostrożnie zeszła ze stromych schodków. Odetchnęła z ulgą i przystanęła, by spakować książkę do plecaka.
Gdy podniosła wzrok, mężczyzna stał tuż przed nią i intensywnie się w nią wpatrywał. Wzdrygnęła się i odruchowo rozejrzała po dworcu. Kręciło się tu trochę ludzi, w tym całkiem sporo bezdomnych, ale wszyscy zdawali się jej nie zauważać. Kiedy z powrotem na niego popatrzyła odwrócił się i machnął ręką, jakby zachęcał ją do pójścia za nim. Nie wyglądał na seryjnego gwałciciela ani mordercę, był raczej zupełnie przeciętny, wręcz nie zapamiętywalny. „To nie argument” – pomyślała – „nie da się wyglądać lub nie wyglądać jak morderca”. Coś ją jednak zaintrygowało, być może przez ilość historii, które przeczytała w życiu i zdecydowała się za nim pójść. Mężczyzna utrzymywał dystans około dwóch metrów i raz na kilka minut odwracał głowę, by sprawdzić, czy ona nadal za nim podąża.
Prowadził ją uliczkami starego miasta, o tej porze zaskakująco pustawymi. Szła po bruku, rozglądając się i patrząc na zabytkowe kamienice. W pewnym momencie mężczyzna stanął, a ona nie zauważyła tego, dopóki omal na niego nie wpadła. Otworzył drzwi do kamienicy i wszedł pierwszy, przytrzymując je dla niej. Weszła niepewnie. Szedł sprawnie po schodach więc ruszyła za nim. Serce tłukło jej się w piersi. Czy właśnie zostaje uprowadzona? W co ona się wpakowała?
Na trzecim piętrze mężczyzna się zatrzymał. Otworzył drzwi do jednego z mieszkań i przytrzymał je. Nie wchodził. Niepewnie przekroczyła próg i usłyszała zatrzaskujące się za nią wrota. Wzdrygnęła się. W pokoju było ciemno. Rozejrzała się, ale niewiele udało jej się zobaczyć. Podeszła do ściany i dotknęła jej. Wydawała się być raczej zwyczajna. Ściana jak ściana. Ruszyła przed siebie aż doszła do końca pokoju, który po zbadaniu jego topografii okazał się bardziej korytarzem. Wymacała klamkę. Spod drzwi sączyło się światło. Nie była pewna, czy powinna tam w ogóle wchodzić. Ale zdecydowała, że to zrobi. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. W pomieszczeniu było pełno regałów wypełnionych po brzegi książkami. Podeszła do pierwszego z nich i z zapartym tchem zaczęła przeglądać tytuły. Wiele z nich już czytała, ale nie wszystkie. Wodziła wzrokiem od półki do półki, patrząc na dzieła Steinbecka, Myśliwskiego, Atwood, Irvinga, Nabokova i Orzeszkowej. Usłyszała chrząknięcie. Odwróciła się dzierżąc w dłoni „Generała w labiryncie” Marqueza. Na środku pokoju stał fotel. Był brązowy, skórzany i obrotowy. A na fotelu siedział mężczyzna, ale nie ten, który ją tu zaprowadził. Wiedziała, że gdzieś już go widziała. Poszczególne fragmenty jego twarzy i ciała były znajome, ale całość obrazu coś zaburzało. Mężczyzna miał tatuaże na rękach i twarzy oraz czarne włosy lekko opadające na oczy.
- Nie poznajesz mnie, Anastazjo? – zapytał.
I wtedy to do niej dotarło. Upuściła książkę na podłogę, a ona odbiła się od desek i uderzyła ją w stopę, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Siedział przed nią jej brat.
- Jak ty się tu znalazłeś? Gdzie byłeś? Myśleliśmy, że coś ci się stało…dlaczego? Ugh – sfrustrowana zaczerpnęła powietrza. Miała tak dużo pytań, że wydawało się, że nie wystarczy jej życia, by zadać je wszystkie. Nie było go pięć lat.
- Pozwól, że ci opowiem. Usiądź. – Zwolnił jej miejsce. Usiadła, a on zaczął krążyć po pokoju z rękami założonymi za plecami. Podchodził od regału do regału i czasami muskał palcami którąś książkę lub wyciągał ją i ważył w dłoni, by potem odłożyć ją z powrotem na swoje miejsce. – Trudno mi powiedzieć, dlaczego uciekłem. Miałem wrażenie, że odnoszę porażkę we wszystkim, do czego się zabiorę. W szkole mi nie szło. Matka tylko przeze mnie siwiała. Ojciec udawał, że nie dostrzega jak bardzo staram się mu zaimponować… a może dostrzegał, ale mu to nie imponowało? W szkole łapałem same dwóje i ledwo przechodziłem do następnej klasy. Nigdzie nie pasowałem. Sama wiesz, że na wsi nikt nie patrzył na nas jak na swoich. W szkole też odstawałem. Nie byłem taki jak ty, nie miałem świata, do którego mogłem uciec. Zresztą, ty zawsze byłaś silna, niezależna, potrafiłaś postawić na swoim. Byłaś mądra i dojrzała, nawet wtedy kiedy zupełnie nie powinnaś. A ja…ja byłem porażką – przerwał.
Wpatrywała się w półki pełne książek i myślała. Może ból braku przynależności faktycznie był u niego o wiele większy niż u niej?
- Zawsze myślałam, że to ty jesteś tym silnym – wyznała. – Robiłeś, co ci się żywnie podobało, nie dbałeś o zasady. Dużo się śmiałeś.
- Śmianie się z bólu bywa łatwiejsze niż zauważanie, że on istnieje – powiedział cicho, a jej wydawało się, że nigdy nie miał równie zagmatwanych przemyśleń. – Dlatego postanowiłem uciec. Żyć w momencie. Znaleźć społeczność, do której mógłbym przynależeć. Najbardziej było mi szkoda ciebie, bo wiedziałem, jak bardzo jest to niesprawiedliwe. Zostałaś sama w wiosecze bez perspektyw będąc tak cholernie mądra i wrażliwa. Swoją drogą, przepraszam, że cię nastraszyłem mężczyzną w autobusie. Ale chciałem, by to była niespodzianka – westchnął. – W każdym bądź razie, zjeździłem cały kraj, głównie autostopem lub pociągiem na gapę, dopóki mnie z niego nie wyrzucali za brak biletu. Jadałem w tanich knajpkach albo kradłem ze sklepu drobne przedmioty. Tego dnia, w którym uciekłem, ubrałem się na cebulkę. Miałem na sobie podkoszulek, koszulę, sweter i kurtkę, więc łatwo mi było przetrwać pory roku. Ale cały czas targały mną wyrzuty sumienia, że zostawiłem cię z ojcem, który zapomniał, jak się odzywać i matką, która haruje i ledwo trzyma się na nogach, ale udaje, że wszystko jest okej. Dlatego pomyślałem o jednej rzeczy, którą cenisz najbardziej – o książkach. Kupowałem je albo kradłem, albo wypożyczałem z bibliotek i już nie oddawałem. Zostawiałem je u ludzi, których poznałem po drodze albo brałem do plecaka. Zarabiałem pieniądze, łapiąc się dorywczych prac i wydawałem je na jedzenie i kolejne książki dla ciebie. Zapamiętywałem tytuły, tak aby żadna się nie powtarzała. I wiem, że pewnie część z nich czytałaś, ale tylko to przynosiło mi ulgę. Że kiedyś ci je dam i może przy odrobinie szczęścia mi wybaczysz…kiedy postanowiłem wrócić, napisałem do wszystkich osób, u których zostawiłem książki i poprosiłem, żeby je przesyłali na ten adres. To mieszkanie zmarłej babci mojego kolegi, którego poznałaś w autobusie. Mam nadzieję, że cię nie przestraszył. Poznaliśmy się w pierwszym tygodniu mojej ucieczki.
- Pokażesz się rodzicom? – Spytała – zasługują wiedzieć, że ich syn żyje.
- Nie wiem – odparł. – Ty jesteś tym, co się dla mnie liczy. Dla ciebie wróciłem. Będę tu mieszkać, a ty możesz odwiedzać mnie kiedy tylko zechcesz. Dam ci teraz czas, żeby to wszystko przetrawić.
Podszedł do drzwi po drugiej stronie pokoju i chwycił za klamkę. Odetchnął ciężko.
- Arek – odezwała się – czy przynajmniej ci się udało? Znalazłeś wspólnotę? Przynależność?
- Och – mruknął – znalazłem ich wiele. W wielu przyjęto mnie z otwartymi ramionami. Ale ostatecznie jest się na tym świecie samemu. Samotność to jedyna stała w życiu człowieka, tak myślę.
Wyszedł z pokoju. Zamrugała gwałtownie, bo w jej oczach zbierały się łzy. Chwyciła swój plecak i podniosła z podłogi książkę Marqueza, po czym ruszyła ciemnym korytarzem do wyjścia. Kiedy otworzyła skrzypiące drzwi odwróciła się po raz ostatni, z oczyma pełnymi łez. Jej brat stał w pokoju pełnym książek. Wysportowana i umięśniona postać w czarnych ubraniach, z tatuażami i włosami na oczach. Nawet mimo swojego metra osiemdziesiąt wzrostu wydawał się dziwnie mały, kruchy i samotny.