piątek, 31 lipca 2020

Błysk


Patrzyła na zachmurzone niebo. Nabrzmiało ciemnymi chmurami, płaczliwe, drżące, mogące w każdej chwili wybuchnąć z napięcia. Z dachu było je dobrze widać. Wdychała parne powietrze i patrzyła na pulsujące deszczem ciemne chmury. Lubiła wychodzić włazem na ten dach i wpatrywać się w horyzont zapełniony upchniętymi ciasno wieżowcami, nad którymi górowało niebo, dynamiczne i zmienne, choć równocześnie statyczne.
Dach bloku, w którym mieszkała, był dla niej świątynią. Miejscem, do którego przychodziła, gdy chciała skonfrontować się ze swoimi myślami, popatrzeć w chmury płynące spokojnie po błękicie nieba, odetchnąć trochę od duchoty ciasnego mieszkania i wiecznego nawijania swojej nadpobudliwej współlokatorki. Czasami paliła na nim papierosy, patrząc na dym dryfujący dookoła jej głowy, innym razem brała ze sobą koc i książkę, by skupić się na lekturze z dala od euforycznych krzyków współmieszkanki.
A tego dnia po prostu siedziała. Zbierało się na burzę. Wdychała ciężkie, duszne i wilgotne powietrze. Miała ochotę posiedzieć w samotności, zwłaszcza że pokłóciła się ze współlokatorką. Dziewczyna, z którą dzieliła mieszkanie nie była łatwą osobą. Zawsze roześmiana, głośna, zapraszająca masę znajomych. Przeszkadzała jej, gdy chciała pobyć sama, z książkami, z nauką. Wzdychała z rezygnacji gdy mieszkanie po raz kolejny zapełniało się rozgadanym tłumem i uciekała, by być bliżej nieba, samotności, ciszy i chmur. Na dachu jeszcze nigdy nikogo nie spotkała. To była jej oaza, jej raj, jej święte miejsce, w którym nikt i nic jej nie przeszkadzało.
Patrzyła na klucze ptaków przelatujące nad jej głową i słuchała ich skrzeczenia. Wpatrywała się w tę samą panoramę miasta, którą widziała za każdym razem, gdy siadała w tym miejscu, a która mimo to za każdym razem wyglądała inaczej. Zmieniała kolory jak kameleon. W słońcu błyszczała jak hotel na pustyni, przy zachodach topiła się w pomarańczowym horyzoncie, a przy wschodach mieniła w chłodnych różach poranka. W deszczu przybierała ciemny, skąpany w łzach chmur kolor, by potem wysychać w promieniach wychylających się nieśmiało spośród chmur.
Błysnęło, a tuż po tym rozległ się grzmot. Usłyszała kroki i odwróciła się. Z włazu wyszedł młody, około dwudziestoletni mężczyzna. Wytężyła wzrok. Wydawało jej się, że go kojarzy, ale miała słabą pamięć do twarzy i imion. Może pomógł jej kiedyś wnieść siatki do mieszkania, a może przedstawił się, gdy oboje w tym samym czasie wyciągali pocztę ze skrzynek na półpiętrze. A może kojarzy go, bo kiedyś poszła nastraszyć go policją, gdy zakłócał ciszę nocną? Nie była przekonana. Mieszkał w tym samym bloku, na pewno. Zaczęło jej się wydawać, że mijali się nie raz na schodach. Odniosła jednak wrażenie, że mieszkał sporo pod nią, gdzieś na parterze, albo na pierwszym piętrze. Analizując mieszkańców, których kojarzyła, musiało to być pod dwójką lub pod piątką.
Popatrzył na nią, ale nie zareagował. Drgnęła i odwróciła wzrok, choć wciąż czuła na sobie jego uporczywe spojrzenie. Będzie burza, pomyślała. Gdzieś w oddali zatrąbił samochód, a tuż po tym rozległy się gniewne krzyki. Mężczyzna odszedł kawałek dalej. Stał z założonymi rękami, a wzmagający się wiatr wydymał mu koszulę.
Czuła się niezręcznie z jego obecnością. Był intruzem i zakłócił jej prywatną przestrzeń, nawet jeśli dach nie należał do niej. Nie spodziewała się spotkać tu kogokolwiek. Właściwie nie sądziła nawet, że ktokolwiek inny wie o tym, że może wejść na ten dach. Obrzuciła go spojrzeniem, które w jej wyobraźni miało go spłoszyć, zniechęcić, powiedzieć mu, że powinien sobie iść. Że nie jest tu mile widziany. Przez kilka długich, ciągnących się jak ser na pizzy minut mężczyzna stał, spoglądając raz na nią, a raz na panoramę widniejącą za jej głową. Przestępował niepewnie z nogi na nogę.
 Po chwili jednak jego obecność przestała jej przeszkadzać. Nie odzywał się, nie zasłaniał jej widoku i przestał na nią patrzeć. Jakby go nie było. Na horyzoncie pojawiły się smugi;  na obrzeżach miasta zaczęło padać. Ciekawe, jak szybko burza dojdzie i tutaj, pomyślała. Wiatr tańczył jej we włosach coraz śmielej, a kosmyki, niepokorni tancerze, przesłaniały jej widok i wpychały się do ust. Błysnęło, a tuż po tym rozległ się grzmot.
Zauważyła kątem oka, że mężczyzna podszedł do krawędzi dachu i patrzył w dół. Chyba chce zobaczyć świat z takiej perspektywy, pomyślała, przyznając w duchu, że sama nigdy nie miała na to odwagi, bo kręciło jej się w głowie, gdy tylko próbowała spojrzeć na świat pod sobą.
Lunęło, a grzmoty zagrały złowieszczo. Jej włosy momentalnie stały się mokre i oblepiły jej twarz. Tak oto unieruchomiono niepokornych tancerzy, pomyślała. Deszcz był ciepły, ale i tak zaczęła dygotać. Niebo ściemniało, napęczniałe chmury z zawrotną szybkością pozbywały się swojej zawartości. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami. Panorama miasta była ciemna, skąpana w deszczu. Zaczęła się zastanawiać, czy po burzy pojawi się tęcza.
Przeszło jej przez myśl, że to niebezpieczne. Że może trafić w nią piorun. Ale nie miała jeszcze ochoty wracać, mimo że do włazu było może pięć kroków. Chciała zobaczyć burzę w pełnej okazałości, rzucić jej wyzwanie, pokazać jej, że się nie boi. Że nie zdoła jej skrzywdzić w jej ulubionym miejscu.
Zerknęła na mężczyznę, który chwiał się na krawędzi dachu. Błysnęło, a tuż po tym rozległ się grzmot. Mężczyzna zniknął, a po chwili rozległo się głuche uderzenie. A może po prostu znowu zagrzmiało?
Zadrżała. Chciała podejść do krawędzi i spojrzeć w dół, ale przypomniało jej się, że zrobi jej się niedobrze. Objęła nogi ciaśniej i zaczęła się kiwać w tył i w przód. Może płakała, a może to tylko deszcz biczował swoimi strugami jej twarz. Czy ten mężczyzna mieszkał pod dwójką, czy pod piątką, pomyślała.
Błysnęło, a tuż po tym rozległ się grzmot.

Do M.

  Czasami najbardziej erotyczną rzeczą jest sama bliskość. Kiedy leżałyśmy blisko siebie, a ja czułam twój wzrok utkwiony w nieopisywaln...