czwartek, 20 stycznia 2022

Święta

 Wybiła siedemnasta dwudziestego czwartego grudnia. Regina wyglądała przez okno. Czuła smutek. Normalnie o tej porze siadałaby z rodziną do wigilijnego stołu, ale dziś, mimo że dzieliło ich tylko kilka kilometrów, nie była tam mile widziana. Zaczęła myśleć, że nie ma już rodziny. Że mimo swoich dwudziestu paru lat święta spędzi sama, skulona na kanapie przed „Kevinem samym w domu”, którego co roku oglądała z rodzicami i rodzeństwem. A teraz jest sama. Nawet kot - przybłęda, który przychodził do niej raz na kilka dni, dziś się nie zjawił. Może nawet on miał rodzinę. Odwróciła się i z cichym westchnieniem ruszyła do kuchni, aby nalać sobie kieliszek wina, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Nadzieja umiera ostatnia więc serce Reginy zabiło mocniej w nadziei, że może jej rodzice nie uważają jej już za niegodną ich rodziny. Ruszyła pośpiesznie do drzwi i otworzyła je, chyba nieco zbyt entuzjastycznie. Za progiem stała kobieta koło czterdziestki, ubrana w wełniany czarny sweter i skórzaną spódnicę do ziemi. Na nogach miała glany z kolorowymi sznurówkami.

- Dobry wieczór – odezwała się – mieszkam piętro wyżej, pod trzynastką. Razem z moją partnerką. Zauważyłyśmy, że jesteś samotna, a organizujemy Wigilię. Zechciałabyś zjeść z nami?

- No nie wiem – mruknęła niepewnie Regina – nie jestem zbyt religijna…

- Och, nie, proszę się o to nie martwić - my też nie jesteśmy.

- Będzie pewnie niezręcznie, tylko ja i panie… - kontynuowała Regina.

- O, nie, nie tylko my. Co roku wyprawiamy Wigilię dla naszej wybranej rodziny. To same queery – zaśmiała się – bo tak to teraz młodzież mówi, prawda? – przechyliła głowę – większość z nich już jest. Przedstawię cię.

Kobieta odwróciła się, ale Regina wciąż wahała się w drzwiach.

- Skąd wiedziały panie, że ja…? – nie dokończyła.

- Kochana, masz tęczową przypinkę na torbie – wyjaśniła nieznajoma ze spokojnym uśmiechem – a poza tym nasz kot do ciebie przychodzi, prawda? On przychodzi tylko do swoich. Właśnie, tak na przyszłość, nie karm go za dużo, bo  wbrew pozorom go karmimy.

Zafascynowana i zaciekawiona Regina ruszyła za nią niepewnie, uprzednio zamykając drzwi do swojego mieszkania. Gdy doszły do mieszkania numer trzynaście, kobieta pacnęła się w czoło.

- Cholera, zupełnie zapomniałam się przedstawić – wyciągnęła do niej rękę – jestem Elwira. Nie mów do mnie per pani, proszę.

Regina potrząsnęła jej dłonią i cicho wypowiedziała swoje imię. 

Weszły do mieszkania. Pachniało pierniczkami, a ciepłe wnętrze wypełniały radosne głosy. Do nóg Reginy przypadł kot, ten sam, który do niej przychodził. Cały czarny ze świdrującymi żółtymi oczami. Nim Regina zdążyła zdjąć buty Elwira wyciągnęła rękę, by pociągnąć ją do wnętrza. W salonie znajdowała się najdziwniejsza zbieranina mebli, jaką kiedykolwiek widziała. Stół tworzyły trzy połączone stoły, a wokół nich stało co najmniej pięć rodzajów krzeseł (w liczbie po trzy lub cztery z każdego rodzaju) oraz kilka foteli. Pstrokaty dywan wyglądał jakby był robiony ręcznie, a wzdłuż ściany ciągnęła się meblościanka z prawdziwego zdarzenia - dokładnie taka sama jaką Regina widziała u swoich dziadków zanim ci jej nie wymienili. Choinka ozdobiona wyrobami z papieru, modeliny i gliny oraz obwieszona naprawdę sporą ilością światełek stała wciśnięta w kąt i dziwnie wygięta. Stół niemalże uginał się od potraw i przekąsek. Były pierogi, jakaś ryba, barszcz czerwony i uszka, zupa grzybowa, co najmniej pięć rodzajów sałatek, kompot z suszu, kluski z makiem, kapusta z grochem…

Elwira pociągnęła ją za rękę i zaczęła przedstawiać roześmianej grupie obsiadającej stół z każdej możliwej strony. Regina nawet gdyby chciała nie byłaby w stanie zapamiętać wszystkich. Ale zapamiętała kilka osób: Jowitę, transpłciową kobietę, wieszczkę i wróżkę, Karo i Lu, niebinarnych nastolatków skłotujących dwie ulice dalej, Mirelę i Urszulę, które nie mogły oderwać od siebie ust, Kaję, która powiedziała, że jest aseksualna i ten przesyt seksualności działa na nią mdląco, na co Elwira powiedziała, żeby przestała oraz Horacego, transpłciowego chłopaka, któremu Elwira i jej partnerka wynajmowały pokój (a właściwie: mieszkał u nich za darmo). W końcu Regina poznała i tajemniczą partnerkę, która była właśnie w trakcie nastawiania piosenek świątecznych, choć i tak nie dałoby się ich usłyszeć w tym harmidrze.

- Regino, to jest moja partnerka Gabriela – powiedziała Elwira.

Gabriela miała chyba ze dwa metry wzrostu, ubrana była w kwiecistą sukienkę i pantofle na wysokim obcasie, co czyniło ją jeszcze wyższą. Długie blond włosy miała zaplecione w dwa warkocze, a na twarzy szeroki uśmiech.

 Regina została posadzona, ktoś nalał jej wina, a ktoś inny nałożył na talerz pierogi. Rozmawiała z ludźmi, patrzyła na przytulające się pary i pieściła kota, o którym dowiedziała się, że nazywa się Gilbert.

- Gilberta przyniosła nam Jowita, gdy okociła się jej kocica Juniper. Jej kot jest totalnie magiczny – zniżyła głos Elwira – i podejrzewamy, że Gilbert też ma coś z tej mocy. Zawsze wynajduje ludzi, którzy są zbyt tęczowi na ten szary świat.

- Boziu, Elwira, przestań mówić wierszami – Gabriela przewróciła oczami.

- A, bo właśnie, nie mówiłam ci, ale jestem poetką.

- Dobrze, że wybudowali za rogiem fabrykę wierszy – zaśmiała się Gabriela wpatrując się w ukochaną. 

- Za to moja Gabi jest architektką. Wziętą architektką.

- I zbieraczką. Jak myślisz, jak długo zajęło mi skompletowanie mebli tylko do tego pokoju? – zapytała Gabriela.

Regina jadła potrawy, które smakowały jej domem i dzieciństwem, które pamiętała z czasów, kiedy wszystko było łatwiejsze. Przypominała sobie, jak przez całą wigilię nie jadła nic poza podkradzionymi pierniczkami, żeby zjeść jak najwięcej potraw, które przygotowywały jej mama i babcia. Tego wieczoru napiła się nawet znienawidzonego przez siebie kompotu z suszu i ze zdziwieniem stwierdziła, że nie jest on wcale taki zły.

Gdy zbliżała się dwudziesta, Mirela i Urszula zaczęły się zbierać mówiąc coś o niańce i dziecku, które się obudziło. I że obiecały opiekunce, że będą na dwudziestą, by sama zdążyła na wigilię do siebie.

Wtedy Elwira wstała i zaklaskała w dłonie. Rozmowy ucichły, a oczy zwróciły się na nią.

- Moi drodzy – zaczęła – jako, że mamy w tym roku w naszym gronie nową osobę, wyjaśnię jeszcze raz to, co wszyscy już pewnie wiedzą. Nie dajemy sobie prezentów. Wielu z nas jest biednych czy wręcz bezdomnych, a poza tym jest nas dużo. A zresztą, po co zadowalać się materialnymi rzeczami, kiedy mamy siebie nawzajem? Na pierwszy rzut oka możemy wyglądać jak przypadkowa zbieranina dziwnych ludzi, ale w gruncie rzeczy jesteśmy rodziną. Rodziną, którą sami wybraliśmy. Która się o siebie troszczy i się kocha, i spotyka o wiele częściej niż raz w roku na wigilię. Teraz proszę byście się wszyscy powymieniali numerami z naszą nową siostrą Reginą – wskazała na nią palcem. – Tylko najpierw ci niegodziwcy, którzy opuszczają nas o tak wczesnej porze. Moi drodzy, wina i rozmów jest jeszcze dużo! – Mówiąc to Elwira wzniosła na wpół opróżniony kieliszek.

- Poetka – prychnęła Gabriela i pocałowała Elwirę w policzek.

Regina siedziała przy stole otoczona ciepłem entuzjastycznych rozmów, z Gilbertem mruczącym na kolanach. Wpatrywała się w czteroosobową grupkę toczącą ze sobą zażartą dyskusję na temat najlepszego sezonu jakiegoś serialu, kiedy zdała sobie sprawę, że się uśmiecha.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jędza, złodziejka czapek

  Złodziejstwo, jako fach, wymaga kreatywności. Każdy się spodziewa, że z tylnej kieszeni czy rozpiętej torebki łatwo jest podprowadzić port...