sobota, 22 listopada 2025

Od świruski do statystyki

 

Kobieta, leżąca w krzakach, zabita. Przewraca oczami z zażenowania. Banał, oklepany motyw, nic odkrywczego. Czy jest coś bardziej kiczowatego i żałosnego? Nie. Przynajmniej wiedziała, jak się znalazła w tej sytuacji.

*

Godzina 17:18, wychodzi z domu, idzie przebiec się po mieście, wstąpić to tu, to tam, pozałatwiać bliżej nieokreślone sprawy. Sklep za sklepem, spotkanie za spotkaniem, już cała zmęczona i zziajana, a dopiero jest w połowie.

Wybiega ze sklepu, musi lecieć jeszcze do galerii, pot spływa po plecach, zjeżdża ramiączko od stanika, w bucie zwinęła się skarpetka, torebka już taka napęczniała od zakupów, że zaraz zrobi jej się permanentna skolioza w wieku dwudziestu paru lat. I wtedy: ona. Do kroćset! Szybko, musi się orientować, wszystko by jej nie zajść drogi, by nie pogadać, „proszę, niech się otworzy pode mną klapa i niech się zapadnę pod ziemię”, czy lepiej skoczyć w krzaki czy udawać, że kontempluje się ścianę? Jakiś chłop zatrzymał się tirem, więc szybko, do środka. Wysoko mają te drzwi, nie sądziła, że ma mięśnie głębokie brzucha, by się podciągnąć, ale może to determinacja zadziałała. Chłop poszedł tylko w krzaki, zaraz wraca ze spokojnym uśmiechem, tylko że staje jak wryty, gapi się na nią w jego szoferce.

– Jedź pan!

Przerażony wskakuje do auta i odjeżdża, zaskakująco zwinny przy wdrapywaniu się na te niebotyczne wysokości.

– Czy to napad? – pyta jej.

– Co? Amerykańskich filmów się pan naoglądał? Nie, niech pan jedzie.

Tłumaczy mu, że musi uciekać i to w trymiga, bo jej ego tego nie uniesie, bo tam już jest obnoszenie się i zadzieranie nosa i szkalowanie jej nienajgorszego imienia, a ona sobie nie pozwoli.

– Ja nie taksiarz – zauważa po wysłuchaniu jej historii.

– To niech pan uzna to za przyjacielską podwózkę.

– Nie znam pani, sama wzięła mi wskoczyła do tira i wieź ją. Też coś. Szalona jakaś?

– Tak.

Zapada cisza, chłop jednak jedzie, na tirowym radio ktoś pyta o ładne dupeczki, tamten z zażenowaniem skręca głośność i łypie na nią spod oka. Nagle wielki dżentelmen, jakby jej wcześniej od psychicznych nie wyzywał. Czy to wyzwisko, gdy to prawda? Choć może i doktorzy się mylą, ona jest po prostu spontaniczna. To tamta jest psychiczna. Patrzy się z pogardą i syczy jak dziki kot. Kiedyś to fajne było, ale jednak należało odczytać jako czerwoną flagę, tak z perspektywy czasu.

– To umówmy się, że to porwanie. Połowicznie za zgodą – uznaje ugodowo.

– A kto kogo porywa?

– Do dogadania.

Jadą przez chwilę w milczeniu, tirowiec chyba wraca na trasę, bo się zbliżają do autostrady. Radio przyciszone, nie słychać jego kolegów bardziej niż trzeszczące szepty. Co jakiś czas kląska językiem o podniebienie, a wtedy chłop zerka na nią nieufnie, co najmniej jakby pistolet odbezpieczała. Co to za nowa polityka, to już kobiecie normalnie kląskać nie można, bo od razu oceniają? Akurat ona kląskać musi, ma na to papiery i wszystko, bo logopedka jej tak nakazała. Tylko te zalecenia na piśmie zostawiła w domu, ale ma je w głowie i poręcza, że takie są.

– Jaki jest pana ulubiony pisarz? – Zagaduje, bo small talk ponoć wypada, a chłop przecież ją wiezie, wbrew woli.

– Faulkner – odpowiada, nie spuszczając wzroku z drogi.

– A nie zapyta pan mnie o to samo?

– A co mam pytać?

– Bo rozmowa jest jak gra w ping pong. Ponoć, tak słyszałam.

– Może pani sama mi powiedzieć, po co będę pytał? Pani jakoś wcześniej ani trochę nie pytała, sama wszystko, bez konsultacji, to dlaczego mam się włączać?

– Ale nudziarz z pana.

Niezadowolony miłośnik Faulknera aż pogłośnia radio („Psy na zjeździe na Ropczyce”). Agresywnie trąbi na jakieś BMW, choć ona nie wie dlaczego.

– Cholera! – Wrzeszczy – Wryj się bardziej, idioto! Gdzie?!

– Gdzie go oczy poniosą…

– A ty tam cicho!

– O, to chyba ja jednak jestem ta porwana. Myślałam, że my tu równi. – Kwituje.

Chłop wzdycha ciężko, nadawałby się do „Światu według Kiepskich”.

– To już dobra, proszę gadać, co to za ulubiony pisarz pani… - wciska klakson i przytrzymuje przez dłuższy czas, a ona zastyga z otwartą gębą, już gotowa do mówienia, teraz to na pewno jej w ustach zaschnie i jeszcze się rozkaszle, oby tylko to, bo jak się wyrzyga, to chłop ją zostawi na poboczu jak potrąconego dzika. Mógłby jechać normalnie, a nie tak tym tirem zarzuca, jakby jechali po kocich łbach lub serpentynach, a nie po drodze ekspresowej.

– Muriel Spark – odpowiada wreszcie, kiedy tirowiec ściąga nasadę dłoni z klaksona.

– Powinienem się domyślić. Dlatego taka pani jest.

– Jaka?

Zerka na nią ostrożnie i przełyka ślinę. Głośno. Ścisza znowu radio, bo kolejny tirowiec już się odpala o pedałach i babochłopach, ale nie takie rzeczy z miłośnikiem Faulknera, on jest ponad to.

– Gdzie panią wysadzić? – pyta po chwili.

– A co, już pan się chce mnie pozbyć?

– Tak. A poza tym jadę do Niemiec. A pani była już tu pani nie zobaczy i nie obdarzy pani oceniającym spojrzeniem, czy przed czym tam pani ucieka tak bardzo, że porywa ciężarówkę.

– Aha, żadne tam porywa. Pan mnie porwał, zapomniał pan?

– Nie będziemy się kłócić o szczegóły. Może być tutaj? – wskazuje na stację paliw.

– A nie odwiózł by mnie pan z powrotem do miasta?

– Ja nie Uber.

W końcu więc wyskakuje z tira na stacji, dosłownie, bo nie trafia stopą w schodek, łubudu, ała, asfalt, dupa poobijana, łokieć też, z torebki się wysypały sprawunki, włosy sterczą na wszystkie strony od sztucznych pokrowców w szoferce, a chłop już odjeżdża, nie obejrzał się nawet, damie w tarapatach upadniętej na asfalt nie pomoże, a potem zdziwienie będzie, że epidemia samotności. Dobre sobie, jeszcze czegoś będzie chciał.

Gramoli się na nogi stękając, bo jak wszystko poharatane po asfalcie a i człowiek niemłody to boli i stękać należy, bo każdy głupi wie, że po postękaniu boli mniej. Chce bolta zamówić do miasta, ale klops, telefon rozładowany, a jeszcze po asfalcie się połomotał i teraz szybka pęknięta jak kalejdoskop, tylko bez ładnych kolorów, trochę szkoda. Ona nie jest typowa zetka, żeby cały dzień w nosie z telefonem siedziała, a i bez ładowarki chodzi i takie oto są tego skutki.

Wchodzi więc do stacji by spożyć hot doga i rozglądnąć się czy aby nie ma tam kogoś, kto by ją podwiózł, ale o dziwo ani żywej duszy poza sprzedawcą. Klnie na siebie, że zawsze narzeka na ruch i korki, to teraz się doklęła, że się wszyscy sprzysięgli przeciw niej i jak jeden mąż uznali, że tam gdzie ona przebywa tam jeździć nie będą, pod żadnym pozorem, absolutnie. W sumie to i stacja mało atrakcyjna, a trzy kilometry dalej combo orlen i mcdonald’s, a tu nawet lichej żabki nie postawili, to i w sumie nie ma po co zajeżdżać. Dalej można się obkupić i na dodatek jeszcze za paliwo przepłacić. Hot dogi też tu mają parszywe, te parówki to chyba ukręcili z myszy, które im wcześniej przegryzły bagietki.

Za kasą chłopina koło trzydziestki, czapka służbowa naciągnięta niżej, niż to konieczne – czyli łysy. Nie zwraca na nią uwagi, jak pałaszuje hot doga w alejce pomiędzy tamponami a papierem toaletowym kontemplując swój marny żywot i durną pochopną naturę. Pomyśleć, że już mogła wszystko załatwić i być w domu, ale nie, zawsze musi reagować najpierw, a myśleć potem, masz ci los.

– O której pan zmianę kończy?

Zamiera i spogląda na nią przez ramię.

– Nie umówię się z panią.

– I bardzo dobrze, szukam tylko podwózki.

– To za godzinę – kwituje.

Przez godzinę zajmuje sobie czas, siedzi obok regału z magazynami i czyta artykuły jak schudnąć, jak zgrubnąć, jak zakręcić włosy, jak rozprostować zagięte włosy, jak wycisnąć pryszcze, dlaczego nie wolno wyciskać pryszczy, najlepszy przepis na carpaccio, domowe pierogi z Aniagotuje. Wstaje i drepta, to tu, to tam, każdy produkt ogląda i odkłada, już prawie pamięta wszystkie składy, potem jeszcze przed stacje wychodzi i wyłazi napis SOS, ale nie widać go, bo wszędzie asfalt; ale już czuje, że jej nogi wchodzą do tyłka, więc przestępuje z jednej na drugą, niecierpliwe, aż chłopina zamyka stacje, która nie działa - jak pobliski orlen - przez całą dobę, i zaprasza ją do samochodu.

Oczywiście łysy musiał przebrać jedną czapkę na drugą, a teraz wije się na fotelu próbując dojrzeć, czy nie wjeżdża w stację swoim oliwkowym punto, trudno powiedzieć, co by prędzej przetrwało zderzenie, budynek czy samochód, ale zapomina trochę o reszcie; najeżdża na rurę od dozownika benzyny, robi minę jak dzieciak gdy matka przyłapie go na rysowaniu po ścianie kredkami świecowymi z cieknącą pieluchą, wycofuje i co prędzej wyjeżdża.

– Nie boi się pani prosić o podwózkę obcych? Tylu teraz zboczeńców.

– Nie boję się – odpowiada, ale głos już jej lekko drży, co się naoglądała true crime, to jej, a wszystko zaczyna wskazywać na to, że niedługo ktoś w podcaście powie na nią „bohaterka mojej dzisiejszej opowieści”, bo kto normalny jeździ punto. Każdy morderca w horrorze pyta czy ofiara się nie boi, by ją potem niechybnie zaciukać siekierą, matko!, byleby to nie była siekiera, bo po pochówku z otwartą trumną nici. „Niech chociaż będzie jakimś dusicielem czy coś”, myśli, inaczej tapicerkę sobie ubrudzi.

Gdy śmigają drogą ekspresową w stronę miasta, choć nie jej miasta, tylko jakiegoś innego miasta, odwraca się, patrzy na jezdnię za nimi i uśmiecha się lekko. Na tylnym siedzeniu sprzedawczyk wozi szpadel, na bank ją zakopie, chyba że jest miłośnikiem ogrodnictwa, ale na pewno nie, który morderca lubi sadzić tuje?

– Podałabyś mi chusteczki ze schowka? – Przechodzi na ty, cwaniaczek cholerny.

Otwiera schowek, a tam, ależ oczywiście, nóż myśliwski, czyli jeszcze dręczy biedne zwierzątka, kto wie, może przed chwilą zjadła hot doga z rysia.

Zatrzymuje się na poboczu i bierze od niej chusteczki. Patrzy na nią i ma taki błysk w oku, złowieszczy, choć może to tylko reflektory mijającego ich samochodu. Schowek nadal otwarty.

– Nie będziesz uciekać?

– Ha, było kupić auto z drzwiami blokowanymi pilotem od wewnątrz, co? – unosi brodę i zdobywa się na hardość, choć czuje, że zaraz się zesika ze strachu i noga jej się trzęsie.

– Możesz pyskować, jeśli sobie chcesz. I tak cię to nie uratuje.

– A jakby była potulna, to by mnie uratowało?

– Nie.

– Tak sądziłam. Czy mogę ci zadać ostatnie pytanie?

– Skoro musisz – wzdycha ciężko i sięga przez nią po nóż.

– Jaki jest twój ulubiony pisarz? – Pyta więc, a sprzedawczyk zastyga niemrawo. Mruga bezrozumnie oczami. Drapie się pod czapką, a ta podskakuje, ukazując przebłyski łysiny. Chyba wyłysiał przedwcześnie, bo w półmroku wydaje się być dosyć młody, albo może tak tylko jej się myśli, by zdobyć się na większą pogardę do dzieciaka.

– Dziwne ostatnie słowa. Będę miły i odpowiem. Nie wiem, nie czytam. – Bierze zamach.

*

No i tak to się wydarzyło, nic spektakularnego, od lekkodusznej świruski do statystyki. Unosi się nad sobą i czeka, aż ją ktoś znajdzie. Byle nie spacerowicz z psem, bo zostanie obsikana lub bez ręki. Potem przyjadą oficjele i będzie miała sesję zdjęciową. To dobrze, zawsze chciała być sławna.

 

Od świruski do statystyki

  Kobieta, leżąca w krzakach, zabita. Przewraca oczami z zażenowania. Banał, oklepany motyw, nic odkrywczego. Czy jest coś bardziej kiczowat...