niedziela, 7 września 2025

Zlecenie

 

Tamtego dnia do jej drzwi zapukał pewien mężczyzna. Sama nie wiedziała, co z tego wyniknie, poza tym, że kłopoty. Chwyciła mocniej swoją laskę i pokuśtykała do drzwi, zakładając, że lepiej będzie wyglądać na słabszą, niż naprawdę jest. Tak dla zmyłki.

Mężczyzna był ubrany w garnitur, w ręku trzymał aktówkę, a na nosie miał ciemne okulary, które zdjął, gdy tylko otworzyła mu drzwi i skinął głową, pytając czy może wejść.

– A z jakiego powodu?

– Mam do pani interes.

– Do mnie? Ja mam siedemdziesiąt lat. Jestem emerytką. Niczego nie sprzedaję.

– Sam jestem zdziwiony, a jednak.

Westchnęła niezadowolona, ale otworzyła mu drzwi. Wcale nie była bezbronna, jej laska wykonana była ze stali. Coś świtało jej, że być może kiedyś prowadziła jakieś interesy, ale umysł już nie ten i coś jej się pozapominało. Może jegomość wyjaśni, po co przychodzi, a ona wyprowadzi go z błędu, że niestety, ta usługa już niedostępna.

Zaparzyła mu herbatę, bo zdążył się już rozsiąść za stołem, nie wyglądał, jakby zamierzał zaraz wyjść. A ona zresztą była samotna, i choć na co dzień goście ją tylko denerwowali i celowo kontaktów z nikim nie utrzymywała, a rodziny nie założyła, to ten pan o wyglądzie biznesmena ciekawił ją coraz bardziej. To była jej jedyna słabość – ciekawość.

Postawiła przed nim komplet solniczki, cukierniczki i pieprzniczki, wszystko w takich samych małych słoiczkach.

– Przepraszam, w którym jest cukier? – Zapytał jegomość.

– Nie wiem.

– Jak to, nie wie pani?

– A tak to. Żeby życie miało smaczek. Czasami, wie pan, siedzi sobie człowiek znudzony rzeczywistością, przysypia przed serialem, w którym dzieje się w kółko to samo, nie ma nawet nic ciekawego w klubie seniora, oprócz natarczywych starców i bingo, i tak losowo weźmie jeden podajniczek, sypnie do herbaty, i albo nadal będzie nudno, albo chociaż na koniec dnia mordę wykręci i zmysły pobudzi. Niech pan spróbuje, nalegam.

Biznesmen niepewnie sięgnął po jedną z przypraw i jednym szybkim ruchem wtrząsnął do kubka. Patrząc na napój z niepokojem podniósł go do ust i napił się, po czym jego usta natychmiast wykrzywiły się w grymasie, a mężczyzna splunął soczyście. Podała mu ścierkę, którą myła wszystko jak popadnie, od sedesu do talerzy, a on wytarł nią stół, własne kolana i usta, w tej kolejności.

– W tym momencie żałuję, że słodzę herbatę. – Skwitował, nadal lekko wstrząśnięty, sądząc po wyrazie oczu.

Oczy miał bystre, w zaciekawiony sposób, ale też bardzo niejednoznaczne w wyrazie. Choć nie uważała się za ekspertkę w czytaniu ludzi, to jednak w jego przypadku nie umiała powiedzieć o nim zupełnie nic. Nadała mu w myślach miano biznesmena, bo przyszedł w garniturze i okularach o ciemnych szkłach, a teraz pod stołem posadził sobie aktówkę, którą wcześniej trzymał uporczywie w ręku.

Zlustrował wzrokiem jej kuchnię i kiwając głową w stronę kolażu zdjęć na ścianie, zapytał:

– To pani mąż?

– Pan musi mieć chyba zły wzrok – skwitowała. – To moi kochankowie. Było ich trzech, na różnych etapach życia.

– A gdzie teraz są?

– Pierwszy, Robert, w grobie – westchnęła kiwając głową – niefortunny wypadek na nartach. Zawsze lubił się narażać i chwalić, w czym to on nie jest dobry. Zdradzę panu sekret: w niczym nie był, a już na pewno nie w narciarstwie. Drugi, Zdzisiek, w więzieniu. Dlaczego? O jeden za dużo mandat za złe parkowanie. Jak pech, to pech, albo w jego przypadku: twardogłowość, uparcie się i głupota. Trzeci, Roman, w domu spokojnej starości. Przygruchał się do mnie, wziął mnie na fortunę, miał nadzieję, że będę się nim opiekowała, bo piętnaście lat starszy. Jego fortunę bardzo chętnie przyjął dom spokojnej starości, ponoć ma pojedynczy pokój, a w nim okno z widokiem na park i raz w tygodniu dostaje piwo do obiadu.

– A dzieci? – Biznesmen brzmiał, jakby był nią zafascynowany.

– Niech mnie pan nie obraża, nawet zwierząt nie mam, nikim się nie zajmuję poza sobą, a i to niechętnie. Ale, ponoć przychodzi pan, bo coś ode mnie chce? Tylko co? Proszę gadać.

– Widzi pani, potrzebuje wyeliminować kolegę. Rywala. Konkurenta.

– O matko – jęknęła, bo przypomniało jej się, jakie usługi świadczyła swego czasu. – A skąd pan wie o tych moich usługach w tym temacie?

– Znalazłem pani stronę na dark webie. Muszę przyznać, że sądziłem, że to ktoś młodszy, dlatego bardzo się zdziwiłem, gdy to pani otworzyła drzwi.

Racja, ta głupia strona. Swego czasu wszystko rozchodziło się pocztą pantoflową, ale ktoś kiedyś zaczął skarżyć i policja dyszała jej w kark, więc musiała zmienić ogłoszenia. Oczywiście, za nic jej nie skazali, bo żadnych dowodów nie było i nie ma; za to ona zapisała się na kurs komputerowy dla seniorów, gdzie miły młodzieniec wytłumaczył jej co i jak i strona zawisła. Sama ją zrobiła, ale przypadek chciał, że wypadło to przed jej pierwszym atakiem demencji i na śmierć zapomniała. Było to o tyle korzystne, że nigdy nie zezna nic na swoją niekorzyść, bo większości nie pamięta, a to co pamięta, to wie lepiej, żeby nie mówić.

– Widzi pan, ja się już takimi rzeczami nie zajmuję. Mam emeryturę i rentę, bo demencja, a i kilkanaście lat przepracowałam to tu, to tam, dla niepoznaki. Jak mi trzeba więcej pieniędzy, to odwiedzam Romana i się do niego przymilam, czasem groszem sypnie, a jak mi się nie uśmiecha uniżać się przed mężczyzną, to mam jeszcze stałe klientki, którym sprzedaję mój progesteron, co go dostawałam dawno temu na menopauzę, a teraz leży niepotrzebny.

– A po co tym paniom progesteron? Tak z ciekawości?

– Absolutnie nie wiem, nie wnikam, ale ponoć świetnie się sprawdza, jak chłop ma za dużo chuci i nie daje babie spokoju. Wkruszyć do herbatki, kompociku, zupki czy nawet buraczków ćwikłowych i będzie potulny jak baranek i zupełnie nienachalny.

– W takim razie chyba nie do końca pani z tym skończyła…

– Ja panu mówię, że ja pytań nie zadaję. I w niczym nie doradzam i nic nie tłumaczę, nie instruuję. Jak któraś chce, to za odpowiednią sumkę dostanie, a jak biedna, to za placek, albo za to że mi dom wysprząta czy kosz ziemniaków z własnego ogródka przyniesie. Ja pomagam tym, co mnie potrzebują. A co klientki robią? Nie wiem.

Zapadła cisza. Zauważyła, że mężczyzna skanuje kuchnię, zapewne szukając czegoś niezwykłego, czego zapewne jednak nie znajdzie, a może zastanawiając się, czy został otruty (nie został, co mogło być błędem, bo wiedział teraz o wiele za dużo).

– Nadal chciałbym panią zatrudnić. Jest pani w mojej opinii idealna do tego zlecenia.

– A to dlaczego? – zapytała z niejakim zainteresowaniem, wiedząc gdzieś w głębi duszy, że odpowiedź na to pytanie zadecyduje, czy wyjdzie na chwilę z emerytury, czy będzie musiała zakopać jegomościa w ogródku, aby czasem nie paplał gdzieś po pijaku przydługim jęzorem. Zmierzyła go od stóp do głów starając się ocenić, czy bardziej polubią go orchidee czy tulipany.

– Po pierwsze, o ile nie kłamie pani na swojej stronie, to doskonale sobie pani radzi i nigdy nikt pani nie złapał, co też chyba jasne, bo byśmy nie rozmawiali, gdyby tak było. Po drugie, nikt pani nie będzie podejrzewał. Proszę wybaczyć, ale kobiety w pani wieku są niewidzialne. Co urocza babcia miałaby komukolwiek wyrządzić?

Nie zgadzała się z jego oceną, jakoby była uroczą babcią, choć po domu faktycznie ubierała się babciowato, za to jak wychodziła pielić ogródek ubierała dżinsy i robiła sobie na kreski eyelinerem, ale on nie mógł o tym przecież wiedzieć.

– To bardzo niesłuszna ocena i myślę, że czyni ona panią bardziej skuteczną i zupełnie niewykrywalną. – Dodał.

– Co pan, jakiś świadomy społecznie feminista? – Zerknęła na niego spode łba z powątpiewaniem.

– Nie, proszę pani, pracuję w reklamie i znam się na swoim fachu. Sprzedałbym lód Eskimosowi, jak to się mówi.

– Chyba mówi się Inuicie, czytałam na ten temat książkę, albo może i nie, nie pamiętam.

– Nie musimy się w to zagłębiać – zauważył mężczyzna. – Dam pani dwadzieścia tysięcy, co pani na to? W kopercie, by nikt się nie dowiedział. Wypłata z banku będzie nie do wglądu dla policji, bo mam bank na Kajmanach, a on z nikim nie współpracuje, poza klientem. Pani stronę znalazłem, co prawda, na dark webie, ale gdy tylko zapamiętałem informacje, zniszczyłem komputer, i to dosłownie, jest pewnie teraz w milionie części na różnych wysypiskach. A tu, w okolicy, mam teściów, więc gdyby ktoś pytał, gdzie byłem; no cóż. Zaparkowałem przed ich domem i resztę drogi przeszedłem pieszo. To nie zbrodnia, być blisko z teściami, to co najwyżej nieco nieortodoksyjne. Część sąsiadów mnie zna i uzna, że poszedłem na spacer, ci bliżej pani, co mnie nie znają, nijak mnie nie opiszą. Mężczyzna w średnim wieku w garniturze i ciemnych okularach, z aktówką? To może być niemal każdy.

– Trzydzieści tysięcy. I jeśli pan wpadnie, to mnie nie wsypie. Chyba, że panu życie niemiłe.

– Ależ, nie wpadnę. I dobrze, niech będzie trzydzieści, stoi. Tak się spodziewałem, że będzie się pani targować. – Sięgnął do aktówki, skąd wyjął kopertę. – Piętnaście teraz, piętnaście po robocie. Zostawię pani drugą połowę tuż po dniu, w którym się dowiem, że nie żyje. W skrzynce na listy. Będę udawał listonosza. Tylko proszę, niech pani nie robi tego w okolicy terminu roznoszenia rent i emerytur, bo nigdy się nie opędzę od staruchów wszelkiej maści i zepsuje mi pani dostarczenie. W kopercie jest kartka, na kartce informacje o celu, jak wygląda, jak go znaleźć, jak mu na imię. Proszę ją zniszczyć, jak pani wykona robotę. Spalić, podrzeć na maciupkie kawałeczki, rozpuścić, zjeść, nie wnikam, byleby była nie od odtworzenia – Przewróciła oczami, mówił do niej jakby nie była profesjonalistka, jakby to był jej pierwszy raz – no, już niech się pani nie gniewa. Metodę pozostawiam pani. Proszę nie zapomnieć, miejmy nadzieję, że już się nie zobaczymy.

Kiedy mężczyzna wychodził, skinęli sobie głowami.

Zapoznała się z detalami, obmyśliła plan i wykonała zadanie po tym, jak upewniła się, że pieniądze są prawdziwe – zapłaciła wyjętym ze środka banknotem za wódkę, pięć pączków i nawóz do orchidei (biedactwa, będą musiały się obejść bez w pełni naturalnego wspomagacza i zadowolić się chemikaliami).

Po kilku dniach mężczyzna ponownie zadudnił w jej drzwi, co było dziwne, bo niezgodne z ich pierwotnym planem przekazania reszty zapłaty. Gdy tylko otworzyła drzwi wpadł do środka, niemal przewracając doniczkę z kaktusem. Mruknęła coś niezadowolona, biedny kaktus, choć jakby się na niego nadział, to by się nauczył nie szturmować drzwi jak skład antyterrorystyczny.

– Co pan? Nie tak żeśmy się umawiali!

– WĄGLIK? WĄGLIK? – wrzeszczał, jakby miała go nie usłyszeć za pierwszym razem. Co jak co, ale słuch miała akurat nadal bardzo dobry. – Czy pani oszalała? Myślałem, że pani użyje jakiegoś kreta, płynu do chłodnicy, alkoholu metylowego czy czegoś w tym rodzaju….wąglik?! Teraz mnie prześwietlają, i wielu innych, myślą że go zabił jakiś terrorysta, albo ktoś na zlecenie! Skąd pani w ogóle wzięła takie coś?!

– To tajemnica, ale muszę przyznać, że ma pan niezłe jajniki, że się pan nie bał przyjść tu po tym wszystkim. Skoro pana sprawdzają, to jak mniemam, przyciągnął pan tu ogon?

– Skąd! Wiedziałbym…

– Aha, uznajmy, że panu wierzę. Gdzie reszta mojej zapłaty?

– Niedoczekanie! Nie taka była umowa!

– A jaka? Metoda dowolna, sam pan powiedział. A z pana strony umowa obejmowała nie wsypanie mnie, to jak z tym będzie?

– Teraz to już nie wiem… - mruknął niczym obrażony trzylatek.

– To niech pan wie. A raczej, niech pan mi da resztę zapłaty. Wtedy, jak mnie pan wyda, to chociaż będę miała na adwokata.

– Na pewno panią skażą! Na pewno!

– Oj, może dwadzieścia lat temu by mnie skazali, ale teraz, to szczerze wątpię – zachichotała. – Sam pan to powiedział. Jestem niewidzialna. Jakbym była młodsza, to by mnie widzieli. Jako obiekt seksualny, obiekt estetyczny, względnie inkubator, być może matka. Nawet dwadzieścia lat temu, bo ja to jestem, nie chwaląc się, bardzo atrakcyjna, a wtedy mogłam jeszcze uchodzić za młodą. A teraz nie mogę. A ponadto, mam gdzieś papierek mówiący o demencji. I co ja, babuleńka, miałam czegoś takiego dokonać? Niech się pan zastanowi…

– Dostanie pani dożywocie!

– Czyli jakieś dwa lata, zapomniałam wspomnieć, że mam rozrusznik serca. Jak za rok go nie wymienię, to kaplica. Dwa lata, licząc hojnie. Szkoda trochę moich orchidei, ale przeżyję. Zresztą, nikt mnie w tak krótkim czasie nie zamknie…będę z wolnej stopy odpowiadać, bo przecież gdzie ja ucieknę? Ani sprawności, ani wielkich środków pieniężnych. Może mam demencję, ale nie oddalam się od mojego ogródka kwiatowego. Co najwyżej założą mi opaskę na nogę i dobra, wolałabym bransoletkę, nosiłam takie za młodu, bo mam zgrabne łydki, ale niech będzie. A nim czas na proces nadejdzie, kaput. Rozrusznik padł, babuleńka nie mogła pójść do doktora, bo opaska na nodze, a że ma demencję to może zapomniała zadzwonić i zapytać jakiegoś pana milicjanta, czy jej wolno iść na wizytę lekarską, umarła i nie ma kogo sądzić. Ale, to zakładając, że mnie w ogóle oskarżą – uśmiechnęła się, patrząc na rzednącą minę biznesmena. – Przyjemne gdybanie, jednak oboje wiemy, że się nie wydarzy.

– I co ja mam teraz zrobić? Co ja mam z tobą, babo, zrobić?

– Dawaj mi moje piętnaście tysięcy. Dam ci coś w zamian, niech stracę.

Najwyraźniej zrezygnowany, mężczyzna drżącymi dłońmi postawił aktówkę na stole i wysupłał z niej kopertę. Uśmiechnęła się w duchu, że wziął ją ze sobą, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że planował jej zapłacić. Logiczne. Nawet, gdyby nie chciał, to piętnaście tysięcy w gotówce mogłoby wywołać wiele pytań ze stron policjantów, czyż nie? Schowane do koperty, nie na żadnym koncie bankowym, nie w inwestycjach; a i koperta zwykła, biała, w żaden sposób nie opisała. Podejrzane i tyle, rozsądnym było się tego pozbyć. Co prawda, mógł wrzucić pieniądze do rzeki albo spalić w kominku (wyglądał jej na takiego, co ma kominek), ale szczerze w to wątpiła. Biznesmen zdecydowanie za dużą wagę przykładał do umów.

Wyjęła z szafki niewielką pigułkę i podała mu jedną ręką, drugą zagarniając kopertę z pieniędzmi.

– Co to takiego? – Zapytał. Głos miał smutny, jakiś zrezygnowany. Chyba nie spał zbyt dobrze tej nocy.

– Ucieczka. No wie pan – mrugnęła do niego porozumiewawczo – gdyby jednak przyszli pana zaaresztować. Ale wątpię w to. No, chyba że szukał pan kiedyś wąglika na tym, jak mu tam, dark łbie?

– A idź, wiedźmo! – Wrzasnął, chwytając pigułkę i z aktówką w ręku pędząc ku drzwi.

Kiedy wyszedł zerkała przez okno, by upewnić się, czy żaden policjancik udający cywila nie obserwuje jej zza krzaka, ale nikogo tam nie było. Tylko piłka dzieciaków sąsiadów wleciała w jej ogródek, a one za nią, więc musiała wylecieć do nich z grabiami i wrzaskiem na ustach; uciekały aż się kurzyło. Potem usiadła przy stole w kuchni, posłodziła (lub posoliła) herbatę i zaczęła obliczać, na ile nasion kwiatów z katalogu wysyłkowego będzie ją stać dzięki nowo zdobytym środkom. Pochłonięta kalkulowaniem niemal zapomniała o herbacie, która już prawie ostygła. Wzięła łyk, po czym wypluła go krztusząc się i wykrzywiając usta. Uśmiechnęła się, bo wszystko wróciło do normy.

„Jutro – zapisała na kartce, żeby pamięć nie spłatała jej psikusa – pójść na pocztę i skorzystać z ich telefonu, aby zamówić z katalogu 15 000 nasion orchidei”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zlecenie

  Tamtego dnia do jej drzwi zapukał pewien mężczyzna. Sama nie wiedziała, co z tego wyniknie, poza tym, że kłopoty. Chwyciła mocniej swoją l...