Mojej
matce to ktoś chyba kiedyś powiedział, że dzieci leczą depresję. Że im więcej
ich urodzi tym szczęśliwsza będzie, jakby im więcej ich miała, tym większą
nagrodę pieniężną miała dostać, albo wygrać jakąś loterię. Jakby trzeba było
wbić jakiś wynik, liczbę, jackpot, żeby już niczego do szczęścia nie
brakowało.
A
tymczasem kto się tymi wszystkimi dziećmi zajmie? Turlają się po podłodze,
płaczą, całe utytłane w gerberkach. Jest ich czworo. Mają po jednych śpioszkach
ze stopami, a na dzień wyciąga się im z lodówki zgrzewkę gerberkowych papek.
Już widzę, że w przyszłości nie będą miały na plastyce kolorowego papieru i
przez cały rok chodziły będą w trampkach. Do tego pewnie ćwiczenia będą miały
przekserowane i długopis bez piórnika. No bo kto się tym niby zajmie? Matka? Na
pewno nie. Ona chodzi tylko i stęka z brzuchem wielkim niczym globus, trzymając
się za krzyż, bo ją boli.
- Było
rodzić tyle dzieci, kobieto? Było?! – potrząsam ją czasem za ramiona.
Nie
odpowiada, tylko leży na kanapie oglądając jakiś sitcom i zażera się tym, co
jej w ręce wpadnie. Tosty z dżemem, popcorn, miska surowego bobu, paczka
herbatników, maliny, dwie zgrzewki ziemniaków puree w puszkach.
A
tymczasem dzieci raczkują po dywanach paprając je jedzeniem ze słoiczków,
kałem, moczem i bóg wie czym jeszcze. Raz któreś dorwało odkurzacz, tak ukleiło
rączkami rurę, że po próbie poodkurzania, moje ręce całkiem się przylepiły. Co
to była za draka, jak ich nie mogłam odlepić od odkurzacza, dzieci płakały i
zleciała się cała rodzina łącznie z psem. Nawet matka z kanapy wstała.
W domu
mieszkają mama, tata, babka Stefania, kuzyni, ciotka, ja, dzieci (czworo,
raczkujących), chomik kuzynów i pies. Chomik co prawda zwiał z klatki w zeszłym
tygodniu i nikt go nie widział, nie wiadomo więc, czy należy go wciąż zaliczać
do rodziny. Kuzyni obwiniają psa. Ja obwiniam ich.
Babka
Stefania jest najgłośniejszą osobą w domu, głośniejszą nawet od dzieci, które
milkną, gdy tylko wchodzi do pokoju. Na co dzień babka buja się w fotelu robiąc
na drutach, względnie wypełnia krzyżówki lub rozmawia ze skremowanym dziadkiem,
którego zabrania wynieść z jej pokoju, ale raz na kilka dni schodzi na dół, do
jadalni domagając się jedzenia. W czasach, kiedy matka jeszcze nie zwariowała,
przekonywała nas, że musimy odebrać babkę z domu starców, ale nie wiedzieliśmy,
że będziemy musieli ją karmić. Ja osobiście się na to nie pisałam. Babka
Stefania staje na środku pokoju, tupie nogą i krzyczy „KOLACJA!”. Wtedy ktoś
zawsze biegnie wystawić coś na stół, zwykle ciotka. Bierze, co popadnie, jakąś
zimną kaczkę czy przegnite pomidory i woła wszystkich, by siedli. Dzieci są
sadzane wtedy w wysokim krzesełku, które jest tylko jedno więc muszą w nim
siedzieć na zmianę. Rzadko kto pamięta jednak, by wymieniać dzieci w krzesełku.
Dziwne, że ciotka się tak dla babci stara, to nawet nie jest jej matka.
Babka
uważa, że wspólne posiłki to świętość, nieważne jak okropna i niezintegrowana
jest rodzina. Podczas posiłku odpowiadamy jedynie na pytania babki Stefanii i
nikt nie odważy się podnieść głosu, przerwać, czy zmienić temat. Ale na co
dzień inaczej to wygląda.
Na co
dzień ciotka budzi cały dom wrzaskiem o piątej trzydzieści, bo kuzyni muszą
wstawać do szkoły. Kuzyni są pucołowaci i identyczni, choć podobno są różnej
płci. Robi im śniadanie, kakao z ekstra cukrem (nie dziwne, że mają tak okrągłe
policzki). Kuzyni zawsze wyzywają się i przepychają w celu ustalenia, kto ma
więcej napoju. Mniej więcej co drugi dzień się przy tym oblewają, przez co
trzeba przykładać im do ciała zimne okłady i szykować nowe ubrania. Kuzyni
wszystko w życiu muszą mieć identycznie. Takie same włosy do linii szczęki, co
do milimetra równe. Takie same ubrania: biała koszulka, spodnie dżinsowe i
sandały. Na wszystkie posiłki jedzą to samo, czytają te same komiksy, grają w grę
multiplayer (oboje tą samą postacią).
Ciotka w
życiu nie zadbała o siebie, dba tylko o kuzynów, a jej syna i córkę, mojego
ojca, a jej brata, o babkę Stefanię, moją matkę, a jej szwagierkę, dzieci, jej
bratanków i okazjonalnie jeszcze o psa. Na co dzień chodzi w szlafroku w
kolorze pieluchowy róż i z włosami mokrymi, prosto spod prysznica. Przygotowuje
kuzynom kakao z ekstra cukrem, wątróbkę i frytki i czyta im do snu. Okłada
matkę termoforami i podaje jej do ręki pilot do telewizora, który matka jak na złość
strąca zawsze brzuchem z kanapy. Robi ojcu śniadanie do pracy, zwykle kanapki z
baleronem i gorzką herbatę, i przypomina mu żeby wziął parasol, a kiedy ten
wróci do domu podaje mu piwo. Rzuca dzieciom gerberki na podłogę, bo za bardzo
boi się podejść. Raz na kilka dni, gdy pies zdąży już obsikać całą wycieraczkę
i pół ganku, weźmie go na spacer.
Wszyscy
boją się dzieci, co zupełnie nikogo nie dziwi. Właściwie nikt do końca nie
pamięta, czy to są czworaczki, czy nie. I tak byśmy nie wiedzieli, matka jest w
ciąży ciągle. Równie dobrze część z tych małych pokrak może mieć cztery lata,
tylko nigdy nie nauczyło się chodzić. Mają wielkie, ciężkie główki i krótkie,
obślizgłe rączki, które mają tylko dwie funkcje: dawanie z liścia dziecku obok
albo rozsmarowywanie gerberków po twarzy i dywanie. Dzieci mają oczywiście
formalnie imiona, nikt jednak nie pamięta jakie i które należy dopasować do
którego. To niemalże jak na sprawdzianie w szkole: “połącz pojęcie z
definicją.”
Kuzyni
poza wcześniej wymienionymi czynnościami biją się o klocki i czołgi, rzucają w
siebie piłką psa, która i tak nie spełnia swojego zastosowania i płaczą, czasem
głośniej niż dzieci, ale zawsze krócej. Ciotka szybko biega.
Najbardziej
w tym wszystkim szkoda mi mojego taty. On mówi, że nie wie, skąd się te
wszystkie dzieci wzięły i że przez dziewięć miesięcy myślał, że to ciąża
spożywcza. Ale co on właściwie wie w życiu. Chodzi do tej swojej pracy, w
której wpisuje numerki w komputer, je kanapki z baleronem i pije gorzką
herbatę. Po powrocie z pracy spożywa jedno piwo oglądając z matką telewizję.
Jest tak samo zaangażowany w sitcomy, jak ona. I myśli, że to kolejna ciąża
spożywcza.
A ja? Ja
staram się nie zwariować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz