Od kiedy jej tatuś umarł, musiała radzić sobie z
gospodarstwem sama. Nie była z tego powodu zachwycona, chociaż od zawsze
mieszkała na nim i przy nim pomagała. Gospodarstwo było być może zbyt dużym słowem
– w praktyce obszar wokół jej domu ograniczał się do grządek warzywnych i
kurnika. Jej tatuś sprzedawał kurze jaja, a czasami także niektóre kury, a poza
tym miał rentę i – w momencie śmierci – również emeryturę.
Płatności nadal przychodziły, a ona nadal skrupulatnie je
odbierała, tak samo jak wszystko inne, co tatuś zdążył zakupić, a co przybywało
z opóźnieniem. Pierwszą z tych rzeczy były nasiona, kolejną krowie łajno od sąsiada
– według tatusia najlepszy nawóz – a ostatnią kogut.
Ich poprzedni kogut zmarł tydzień przed tatusiem, chyba ze
starości, bo był w ich domu od tak dawna, że każdy już zapomniał, ile tak naprawdę
ma lat. Rosół z niego był raczej niesmaczny, co potwierdzało tylko tezę o
wiekowości koguta, choć nie dało się wykluczyć, że mógł być chory lub mieć
robaki. Siedziała nad talerzem rosołu i płakała, aż jej łzy ostatecznie
przesoliły zupę, co mogło przyczynić się do jej niesmaczności. Normalnie nie płakała nad zjadanymi kurami,
ale ten kogut był wyjątkowy.
Pewnego wtorku po śmierci tatusia hodowca z sąsiedniej wsi
przywiózł jej nowego koguta, którego przyjęła (był już opłacony), ale z
niechęcią, gdyż nie był poprzednim kogutem. Zapałała do niego od razu pewną
niechęcią. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale kogut patrzył na nią dziwnie
wyzywająco, jego ślepia zmrużone, gdy lustrował ją wzrokiem. Przeczuwała, że
będą z nim same problemy, ale nie było jej stać na innego koguta, więc
podziękowała hodowcy i wpuściła go między kury.
Po tym wszystkim poszła się wyżalić tatusiowi, opowiedzieć
mu, że zakupił złego koguta. Wątpiła, by go w ogóle oglądał i zapewne przez
swoje skąpstwo kupił go po okazyjnej cenie. Tatuś siedział w piwnicy, gdzie zszedł
po słoik ogórków kiszonych, gdzie łupnął o ziemię, tak że usłyszała go aż z
podwórka i przybiegła. Leżał wówczas na ziemi bez życia, czego była pewna, bo wystarczająco
wiele razy widziała martwe kurczaki, by wiedzieć jak wygląda śmierć. Z wielkim
wysiłkiem i stękając usadziła ojca tak, by był oparty o ścianę piwnicy. Potem
przeleżała w łóżku kilka dni, bo naciągnęła sobie mięsień w plecach i nie mogła
się ruszyć. Wstała dopiero, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. To był lokalny
rolnik z nasionami dla tatusia. Wyjaśniła, że nie ma go w domu (dostawca
ubolewał, gdyż bardzo chciał napić się z tatusiem po kielichu), odebrała
nasiona, a kiedy odszedł, zasiała je zgodnie z instrukcjami z tyłu opakowań.
Teraz, kiedy jej plecy już się wygoiły, od czasu do czasu
schodziła do piwnicy wyżalić się tatusiowi, choć naturalnie nie oczekiwała od
niego żadnej reakcji. Kury przetrwały jej nieobecność, ale niemal przestały się
nieść, co mogło mieć wiele przyczyn, od głodu, przez zaniedbanie, po brak
koguta. Ten ostatni problem zdawał się już jednak rozwiązany, chociaż nadal miała
co do samca wątpliwości.
Kiedy już poskarżyła się ojcu i wyszła z piwnicy na podwórko
ujrzała sceny rodem z Sodomy i Gomory. Kogut z dzikością w oczach ganiał kury,
które drąc się wniebogłosy uciekały przed nim. Chwyciła wiadro z paszą i
wysypała ją na trawę, w nadziei na to, że odwróci to uwagę natręta i agresora
od jej Bogu ducha winnych kur, ale na nic się to nie zdało. Gdy dopadał kurę dziobał
ją. Ich poprzedni kogut nigdy czegoś takiego nie robił. To jednak pewnie
dlatego, że poprzedni kogut był gentlemanem.
Wystraszona tą nagłością i gwałtownością schowała się w domu
do końca dnia.
*
Następnego dnia w kurniku panował spokój. Spokój ten jednak
był dziwny, inny niż zwyczajny. Nie słychać było gdakania i machania
skrzydłami, nie słychać był tuptających kurzych nóżek. Kogut również nie
zapiał. Niezadowolona jego bezużytecznością wyszła przed dom, by rozsypać kurom
śniadanie, a potem zajrzeć do kurnika, bo chociaż wątpiła, że kury nagle z
powrotem zniosły jaja, nie chciała się poddać.
Do jedzenia przybiegli wszyscy oprócz koguta i jej białej
kurki Besi, prawdopodobnie najładniejszej z całego kurnika, ulubienicy
poprzedniego koguta oraz jej tatusia, co bezsprzecznie świadczyło o jej
urodzie. Zdziwiona, zaczęła rozglądać się wokół, ale nigdzie ich nie widziała. Upewniwszy
się, że w kurniku nadal nie ma jaj ruszyła na przegląd gospodarstwa,
rozglądając się za Besią i kogutem. Obawiała się, że w nocy mógł ich porwać
lis, choć było to mało prawdopodobne, bo pozostałe kury miały się dobrze i nie
wyglądały na przerażone.
Zajrzała do szopy na narzędzia, do piwnicy, gdzie był jej
tatuś, gdyż ta miała osobne wejście z zewnątrz, aż w końcu wypatrzyła biały
kuper w krzaku maliny. Gdy rozłożyła gałązki, by lepiej się przyjrzeć,
natychmiast zasłoniła je z powrotem i odsunęła się powoli. Besia i kogut
spletli się w pocałunku kloacznym. Wiedziała, co to oznacza i uznała, że da im
trochę prywatności. Zapewne w kurniku niedługo znów zawitają jajka.
*
Przez kilkanaście dni nie wydarzyło się nic szczególnego.
Kury zdawały się polubić z kogutem, choć nie były już radosne, a raczej
chodziły za nim krok w krok, nie gdacząc i nie biegając nigdzie z własnej woli.
Kogut za to chodził napuszony, zadowolony z siebie, prowadząc za sobą cały rządek
samic. Nie widziała, by znowu je dziobał.
Minęły dwa tygodnie od schadzki koguta i Besi w krzakach,
kiedy obudził ją rozdzierający krzyk, który nie był ani trochę ludzki, ale nie
zmieniało to faktu, że był absolutnie przerażający. Wybiegła z domu w samej
piżamie. Wokół kurnika zrobiło się zbiorowisko, kury gdakały poruszone, a
koguta nie było nigdzie widać. Po środku zbiegowiska krzyczała Besia.
Grzebień Besi zrobił się dziwnie niebieski, a jej oczy
wydawały się małe. Kręciła się niespokojnie na rozstawionych szeroko nogach,
pomiędzy zawodzeniem dysząc, jakby brakowało jej tchu. Wokół jej kloaki zebrała
się krew, która teraz ciągnęła się za nią strużką, gdy kurka z wysiłkiem
stawiała krok za krokiem.
Niewiele myśląc, pochwyciła Besię w ramiona i pobiegła do
domu. Położyła ją w swoim łóżku i przykryła własnym kocem. Wydawało jej się, że
jej tatuś robił tak kiedyś w podobnej sytuacji, ale była wtedy bardzo mała – na
tyle mała, by pamiętać to jak przez mgłę. Nie pamiętała, czy tamta kura
przeżyła.
Nie była pewna, co jeszcze może zrobić, powróciła więc do
swoich obowiązków. Wypieliła ogródek, podlała warzywa, zebrała maliny, które
właśnie dojrzały. Znalazła koguta, który zawędrował do szopy na narzędzia i
zagoniła go z powrotem do reszty kur.
Gdy zbliżała się pora obiadu wróciła do domu i zajrzała do
Besi. Kura leżała na jej łóżku, bezsilna na tyle, że nawet już nie krzyczała. Usiadła
przy niej i postanowiła czuwać, tak jak czuwała kiedyś przy tatusiu, kiedy
spadł z drabiny i rozciął sobie głowę. Po chwili Besia znów zaczęła drzeć się
jakby ktoś odzierał ją ze skóry.
Dostrzegła duże wybrzuszenie w jej kroczu, które napierało
na kloakę i brzuszek, rozciągając skórę. Kura krzyczała niemiłosiernie, aż
zatkała uszy, chociaż obawiała się, że to niedelikatne i nieempatyczne. Nie
mogła jednak tego dźwięku znieść. Zacisnęła powieki, ale zaraz otworzyła je,
przekonując siebie samą, że skoro nie słucha, to powinna chociaż mieć odwagę
patrzeć, co się dzieje.
Skóra Besi pękła przy kloace, a potem pęknięcie postępowało
w górę jej ciałka, wydalając z siebie ilości krwi, o jakich nie sądziła, że byłaby
w stanie pomieścić się w jednej niedużej kurce. Besia przestała krzyczeć. W jej
parującym, rozdartym ciałku widniało jajko.
Jajo było bardzo duże i nie wyglądało jak kurze. Uniosła je
jednak – było mniej więcej tak ciężkie, jak kot, który kiedyś przypałętał się
do ich gospodarstwa – i przeniosła na kanapę, gdzie opatuliła je kołdrą i kocem.
Wiedziała, że jajko musi być w cieple. Zerknęła na zwłoki biednej Besi, ale nie
mogła zdobyć się na to, by patrzeć na nie długo. Zbierało jej się na płacz.
Tamtego dnia nie mogła zjeść obiadu, bo było jej niedobrze,
nawet mimo całego życia spędzonego wśród obrzydliwości życia w gospodarstwie.
Nie chciał też wejść do swojego pokoju, z którego mimo zamkniętych drzwi
dobiegał ciężki, metaliczny zapach krwi.
Rzuciła się w wir obowiązków i dopiero kiedy postanowiła
skorzystać z toalety odkryła, że dłonie ma całe w zaschniętej krwi, tak samo jak
przód bluzki i spódnicy, a nawet kilka kropel znalazło się na jej twarzy. Tak
bardzo starała się nie patrzeć na otaczające ją okropności, że nie zwróciła
nawet uwagi na kleistość własnych dłoni.
Postanowiła pójść spać na kanapie w salonie, żeby przez noc
zebrać siły do posprzątania własnego pokoju i pochowania biednej Besi. Już
teraz czuła, że jej nie zje. To jej tatuś zwykle zażynał kury, a ona wtedy
chowała się w piwnicy i zatykała uszy. A potem jadła rosół i udko z kurczaka.
Następnego dnia poczuła olbrzymią niechęć do wchodzenia do
własnego pokoju, ale smród krwi rozniósł się już po całym domu. Zapach tatusia
nie dobiegał do strychu, gdzie znajdował się jej pokój, a poza tym zostawiła u
niego otwarte okno. W jej pokoiku okno było zamknięte. Mając wrażenie, że krew
zacznie zaraz skapywać z pomiędzy desek sufitu, choć nie była pewna, czy to
możliwe, postanowiła zebrać się jednak na odwagę i wrócić na strych. Nie była pewna,
czy nie będzie musiała wynieść się ze swojego pokoju na stałe, ale nawet jeżeli
tak, to nie mogła pozwolić, by Besia doszczętnie w nim zgniła. Ponadto pragnęła
uratować jajo – zanieść je do kurnika, a jeśli już się wykluło, bo w końcu nic
w nim nie było normalne, to chciała zintegrować kurczaczka z resztą kurnika.
Miała nadzieję, że kogut go nie zadziobie.
Kiedy otworzyła drzwi swojego pokoju zobaczyła bałagan. Krew
nie była już teraz tylko na łóżku, a była rozsmarowana niemal wszędzie, a odbite
w niej łapki zdawały się chodzić po całym jej pokoju. Niepewnie wsunęła się do
środka i podeszła do łóżka, na którym zostawiła zwłoki Besi. Widziała, że jest
na nim coś dziwnego, wyglądało to trochę, jakby miazga z ciała i kości się
powiększyła. Kątem oka zarejestrowała, że skorupa jaja pękła. Wydawało jej się,
że kurczęcia nie było w środku, ale nie zajrzała do środka.
Gdy dotarła do łóżka dziwne coś poruszyło się i otworzyło
ślepia. Miało lekko czerwonawą skórę, z której gdzieniegdzie wystawały pióra.
Miało małe przednie łapki. Wydało z siebie dziwny, nieco warkliwy dźwięk i uniosło
łepek. Miało dziwny ogon, zupełnie niepodobny do kuprów kur. Miało też wielkie
zębiska. Zębiska uwalane były krwią, a z pyszczka zwisała mu kępka białych piór.
Wtedy zrozumiała, że cokolwiek wykluło się z jaja Besi najwyraźniej
pożarło swoją własną matkę, po tym jak już i tak zabiło ją usiłując wraz z
jajkiem przepchać się z jej macicy do kloaki.
Niepewnie dotknęła zwierzątka – zapewne jakiejś zmutowanej
genetycznie kury, jak sobie wyjaśniła; a to przylgnęło do jej dłoni. Trochę
obawiała się jego ząbków, ale postanowiła mimo wszystko wziąć je na ręce. Nie
mogła zdobyć się na to, by nazywać młode kurczątkiem. Wyniosła je jednak do
ogródka i posadziła obok kurnika, mając nadzieję, że kury i kogut okażą się
akceptujący. Może poczują w nim Besię i je pokochają.
Ruszyła do sprzątania, oszołomiona i niepewna co do tego, co
widziała. Przebiegała w myślach wszystkie rozmowy z tatusiem, ale była niemal
pewna, że nigdy nie mówił jej o zmutowanych kurczętach. To wiele mówiło o jej
niecodziennej sytuacji, gdyż tatuś rozmawiał z nią tylko o kurach, uprawie
roślin oraz obowiązkach domowych. W pozostałych przypadkach ona mówiła, a on
mruczał coś pod nosem, nie dając jej jasnych odpowiedzi. Była pewna, że winę
ponosi kogut, w końcu za poprzedniego koguta nic takiego się nie wydarzyło.
Kury odnosiły się do dziecka Besi nieufnie. Szybko też
zaczęły się go bać. Małe miało w zwyczaju bieganie za nimi, podczas gdy kury uciekały
w te pędy, bezużytecznie machając skrzydłami, aż gubiły po drodze pojedyncze pióra.
Szybko załapała, że młode jest mięsożerne, bo nie chciało
jeść paszy dla kur, chociaż usilnie je w tym naśladowało. Zdawało się jednak
wiecznie nienasycone, a jego pyszczek najwyraźniej nie był dostosowany do jedzenia
ziaren, bo nie mogło ich efektywnie nabrać. Jego śmieszne przednie łapki
zdawały się bezużyteczne, podczas gdy tylne sprawiały, że było bardzo szybkie,
biegało z każdym dniem coraz lepiej. Zaczęła chodzić do wioski by kupować
mięso, które później mu dawała, gdy skończyło się to, które tatuś przed
śmiercią włożył do zamrażarki.
Nawet kogut obchodził się z młodym z pewnym dystansem,
chociaż było to jego dziecko, mimo wszystko jednak nie próżnował i po dwóch
tygodniach od urodzenia małego zauważyła, że kury szykują się do składania jaj.
Obawiała się, że wszystkie kurczęta wyklują się zmutowane i że tym samym umrą
wszystkie jej kury, żadna jednak nie zachowywała się tak jak Besia przed
złożeniem swojego jaja. Postanowiła więc wierzyć, że Besia była smutnym
wyjątkiem, a nie regułą.
W międzyczasie młode rosło. Stało się tak duże jak pies
sąsiada, owczarek niemiecki, a potem tak duże jak kucyk, którego widziała
kiedyś na jarmarku, na który zabrał ją tata w celu zakupu kilku nowych kur. Wtedy,
kiedy sięgało jej już po pachę, kury zniosły jaja.
Żadnej z nich nic się nie stało, a kiedy zajrzała do kurnika
oceniła, że wszystkie jajka są standardowej wielkości, oraz że jest ich dosyć
dużo. Każda z kur zniosła więcej niż jedno. Zadowolona, pochwaliła kury i
poszła pochwalić się tatusiowi. Odkąd młode się wykluło nie była u niego na
dole, zbyt przerażona, zbyt zajęta, zbyt zszokowana wydarzeniami na farmie jej
tatusia.
Tatuś nie wyglądał zbyt dobrze, zdawało jej się, że się
roztapia, obsiadły go też muszki owocówki, a gdy wchodziła do piwnicy spod nóg
czmychnęła jej mysz. Postarała się więc, by nie patrzeć na tatusia, gdy relacjonowała
mu dziwne wydarzenia na farmie. Gdy była w środku historii rozległ się huk i
głośne gdakanie, przerażona wybiegła więc z piwnicy. Kury, wzburzone, tłoczyły
się w pewnej odległości od kurnika. Zaraz też z kurzego lokum wytoczyło się
młode. Całe było upaprane żółtkiem jaj, a w jednej z jego łapek chrzęściła
skorupka. Właśnie pożarło swoje połowiczne rodzeństwo.
Przerażona, lecz gnana adrenaliną, chwyciła małe i zaciągnęła
za ogon do szopy na narzędzia, nie wiedząc w jaki innym sposób może je
odizolować. Posprzątała kurnik i zachęciła kury, by do niego wróciły, ale
zdawały się nadal przestraszone. Zapadał już zmrok, więc wróciła do domu,
licząc na to, że przez ciemność i chłód kury schronią się w kurniku.
*
Następnego dnia odnalazła jednak kury wciąż przed kurnikiem,
śpiące razem, wtulone w siebie nawzajem, z kogutem w samym środku.
Podejrzewała, że w takim przypadku powinna sprawić im nowy kurnik, albo
przenieść stary kurnik w inne miejsce, ale nie wiedziała, jak się do tego
zabrać. Nie wiedziała, skąd wziąć materiały na nowy kurnik, ani jak używać
narzędzi tatusia. Nie wiedziała, czy można kupić nowy kurnik, ale jeśli można było,
to zapewne nie było jej na niego stać. Nie wiedziała, jak przenieść kurnik w
inne miejsce, bo tatuś bardzo solidnie przytwierdził go do ziemi. Rozsypała
więc kurom jedzenie i zabrała się za resztę obowiązków.
Młodemu rzuciła udziec z byka, który kupiła u lokalnego
rzeźnika, a gdy ten spytał, czy to dla tatusia, bo ostatnio kupuje dużo mięsa,
odpowiedziała, że wraz z tatusiem wzięli psa. Obronnego. Dużego i groźnego.
Przez kilka dni nie wypuszczała młodego z szopy, wiedząc, że
kury nadal są zalęknione i nie chcą wrócić do kurnika ani znosić nowych jaj. W
końcu jednak uspokoiły się i po tygodniu zmutowane kurczę zostało wypuszczone z
kozy.
Teraz jednak relacje wszystkich zwierząt pogorszyły się
jeszcze bardziej. Kury niechętnie wychodziły z kurnika, gdy młode biegało po
podwórku, a gdy raz zaczęło gonić jedną ze starszych kur, ta padła bez życia i
umarła. Uznała, że pewnie dostała zawału i postanowiła ją pochować, zamiast dać
do zjedzenia młodemu. Coś jej mówiło, że musi nauczyć małe rozróżniać jedzenie
od swojej rodziny, jakkolwiek niepodobne by do niej nie było.
Kiedy młode dorosło do jej ramienia wydarzyła się kolejna
tragedia. Rankiem, po wyjściu na podwórko zobaczyła, że małe wyłamało drzwi do
szopy z narzędziami zostawiając w nich dziurę swojej wielkości. Potem znalazła
martwego koguta, którego zmutowane kurczątko konsumowało, mlaskając, siedząc w
krzaku malin. „Ojcobójstwo” – pomyślała z przestrachem. Wytrzeszczyła oczy, gdy
młode jednym szarpnięciem oderwało skrzydło koguta i połknęło je żując z
zadowoleniem. Po skończonym akcie kurobalizmu małe kaszlnęło kilkukrotnie, a z
jego pyszczka posypały się pióra.
Z braku innych możliwości pozwoliła mu hasać po ogrodzie,
gdy sterroryzowane kury siedziały w kurniku, do którego weszły prawdopodobnie
po tym, jak zobaczyły zagryzanego na śmierć koguta, i z którego obecnie bały
się wyściubić dziobu. Tym czasem ona weszła do piwnicy, by poszukać przydatnych
narzędzi, a tym samym zwierzyła się tacie ze swoich problemów i poprosiła go o
radę. Wiedziała, że ten jej nie odpowie, ale miała nadzieję, że jakoś ją
natchnie lub o czymś jej przypomni samą swoją martwą obecnością. Nic takiego
się jednak nie wydarzyło.
Odnalazła łańcuch, na którym tatuś wypasał krowę, zanim krasula
umarła, gdy ona była jeszcze bardzo mała i postanowiła od dzisiaj wiązać na nim
młode. Jakkolwiek okrutne by to nie było, zmutowane kurczątko ewidentnie było
niedopasowane i niebezpieczne, coraz wyraźniej było widać, że mutacja oprócz
jego ciałka, które obecnie było bardziej cielskiem, obejmowała również jego umysł.
Nie miało w sobie nic spokojnego i pokojowego. Miało mózg drapieżnika.
Złapanie małego okazało się graniczyć z cudem, więc uganiała
się za nim dzierżąc za sobą ciężkie łańcuchy, bo już dawno minęły czasy, w
których miałaby nad nim siłową przewagę. Dawniej rzucała mu mięso do szopy, a
gdy wbiegało tam zatrzaskiwała za nim drzwi. Teraz, gdy chciała je uwiązać
sprawa okazywała się być jeszcze trudniejsza.
Ostatecznie więc biegała za nim, aż samo się zmęczyło i
padło na trawnik, w końcu nadal było jeszcze młode, co oceniała po tym, że wciąż
rosło, zachowywało się jak dziecko, oraz okazjonalnie gubiło zęby. Wtedy
zaciągała je do szopy, przy czym czasami współpracowało, jeśli było zmęczone, a
ona w drugiej ręce trzymała schabowy. Drzwi nie zamykała, bo nie było czego zamykać.
Równie dobrze dałoby się wyjść przez widniejącą w nich dziurę.
Ten system działał przez jakiś czas, choć rzeźnik był coraz
bardziej podejrzliwy, że wykupywała od niego niemal całe mięso, tym samym
wykorzystując rentę oraz emeryturę tatusia, a także oszczędności, które znalazła
kiedyś porządkując jego szufladę ze skarpetami. Młode jednak nadal rosło, a od
kilku tygodni górowało nad nią o głowę. Gdy biegało dudniło ogonem w ziemię,
tak że obawiała się, że sąsiedzi pomyślą, że idzie burza, choć nikt nie
mieszkał bardzo blisko gospodarstwa jej i jej tatusia.
W akcie desperacji ulokowała kury w domu, gdzie założyły
prowizoryczny kurnik w sypialni tatusia. Dzięki temu małe mogło biegać po
ogrodzie nie przyprawiając kur o zawał serca. Jednak co kilka miesięcy kolejne
z nich umierały z przyczyn niewyjaśnionych, choć naturalnych, a kilka również
odeszło. Widziała, jak przełażą przez krzaki malin i choć wołała za nimi i
rozsypywała im paszę, już nie wróciły. Ostatecznie zostały jej trzy kury, dwie
czarne i jedna brązowa, które nie niosły się w ogóle, ale były harde i chyba
przyzwyczaiły się do obecności zmutowanego dziecka Besi, bo dzielnie się
trzymały gniazdując w pokoju tatusia.
Na noc przywiązywała małe do słupa w szopie, w dzień pozwała
mu biegać po ogródku, niepewnie oglądając się za siebie, ilekroć gdy robiła coś
w ogródku młode zbliżyło się do jej pleców. Czuła się źle z tym, że tak je
traktuje.
*
Tamtej nocy spała twardo po raz pierwszy od śmierci biednej
Besi. System miała już wypracowany i choć żmudny, zdawał się działać. Niestety
zmutowane kurczątko nadal rosło, co powodowało jej obawy, że nie zmieści się w
szopie na narzędzia, ale pół dnia sprawdzała wczoraj, które drzewo nadawałoby
się, by je do niego przywiązać. Miała nadzieję, że młode nie będzie miało nic
przeciwko spaniu pod gołym niebem.
Gdy się obudziła, nie pamiętając, że człowiek może być tak
wyspany, zanotowała, że w domu panowała cisza. Zwykle od rana słyszała warkot małego,
domagającego się odwiązania. A tymczasem nie słyszała nic.
Wstała więc prędko i ruszyła na obchód, pewna, że musiało
stać się coś niedobrego, choć nadal miała nadzieję, że może to wszystko był
tylko zły sen. Kury były w pokoju jej tatusia, nieco zalęknione, siedziały wtulone
jedna w drugą i zerkały na nią, nie gdacząc. Gnana złym przeczuciem sprawdzała
pokój po pokoju, aż w końcu pobiegła na zewnątrz, ale tam też nic nie zostało
naruszone, poza tym, że młode nie było już uwiązane w szopie. Łańcuch leżał na
podłodze, smętnie przerwany. Pomyślała wtedy, że może małe uciekło, że może już
nie wróci. Niedaleko znajdowały się lasy, może postanowiło tam zamieszkać i
polować sobie na inne zwierzęta niż jego krewni. Wtedy jednak coś ją tknęło.
Poszła w stronę zewnętrznego wejścia do piwnicy. Było
wyważone. Przełknęła ślinę i czuła, że łzy zbierają jej się w oczach. Schodziła
jednak powoli, krok za krokiem, w dół do piwnicy. Gdzieś za jej plecami zawiał
pierwszy tej jesieni chłodny wiatr.
Młode odgryzało właśnie głowę tatusia od jego tułowia, przy
którym nie było już kończyn, kiedy weszła do piwnicy. Jęknęła i wyciągnęła rękę
do tatusia, ale stworzenie zawarczało na nią, a jego czarne ślepia błysnęły w
jasności dnia wpadającej do piwnicy przez pustą futrynę. Siedziało skulone na
ziemi, niemal za duże na to niewielkie pomieszczenie o niskim suficie, a wokół
walały się rozbite słoiki z przetworami. Można było powiedzieć, że zjadało jej
tatusia z korniszonami.
Wyszła z piwnicy tyłem, zagryzając policzki, by stłumić
szloch wydobywający się z jej gardła, a jednocześnie łzy popłynęły w dół jej
twarzy i skapały na jej piżamę.
Do końca dnia leżała w łóżku, osowiała. Nie zajęła się
kurami, nie zajęła się ogródkiem warzywnym ani malinami, nie zajęła się małym,
na które nie mogła teraz patrzeć, nic nie zjadła, niczego nie sprzątnęła. Leżała
tylko, niezdolna się ruszyć i wpatrywała się w pomalowaną na biało ścianę
swojego pokoju, a z jej gardła co jakiś czas wydobywał się dziwny dźwięk,
przypominający trochę szloch, a trochę krzyk kogoś, komu zabrakło powietrza.
Kiedy zapadła noc usłyszała, że młode człapie po domu. Była
pewna, że zje jej kury, ale nie zareagowała. Usłyszała i poczuła, kiedy weszło
do jej pokoju. Była pewna, że ze względu na wysokość sufitu musiało się
schylać, chociaż nawet się nie obejrzała. Gdy zamknęło zęby na jej nodze
również nie ruszyła się ani nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Zamknęła tylko
obolałe od wpatrywania się w ścianę oczy i westchnęła delikatnie.