Złodziejstwo, jako fach, wymaga kreatywności. Każdy się
spodziewa, że z tylnej kieszeni czy rozpiętej torebki łatwo jest podprowadzić
portfel czy telefon. Jędza potrzebowała więc uruchomienia nieszablonowego
myślenia i innowacji i tak pewnego dnia postanowiła, że będzie złodziejką
czapek.
Możecie sobie pomyśleć, okej, kradzież czapek, może i
ciekawe zajęcie dla młodej dziewczyny, ale niezbyt dochodowe, czyż nie? No, nie
do końca. Widzicie, Jędza jest przedsiębiorczynią, można nawet powiedzieć, że
businesswoman, girlboss, kobietą sukcesu. Co złupi, to opyli, a kanałów
sprzedażowych ma kilka. Po pierwsze sprzedaje czapki na vinted, po drugie na
allegro, po trzecie stacjonarnie, na bazarze. Wszystko wymaga dobrej strategii.
Jeśli ściągnie beret moherowy z głowy jakiejś starowinki, to wystawi na vinted,
bo tam starsza pani raczej nie będzie szukać. Jeśli od młodszych, to albo na
allegro, albo na bazar, w zależności od jej wstępnej oceny, czy jej wyglądają
na takich, co przeglądają mało popularne, boomerskie niemal portale, czy może w
niedziele nie mają nic do roboty i włóczą się po targach.
Do skutecznej kradzieży czapek przydatnych jest kilka
rzeczy. Ważny jest wzrost. Nie trzeba być jakimś niezwykle wysokim, chyba że
pragnie się okraść osobę dwumetrową, ale jeżeli nie, to wystarczy być tylko
troszkę wyższym niż przeciętnie. Jeśli jest się niskim, zostaje się skazanym na
okradanie dzieci i maleńkich babuleniek, a po tym moralniak gwarantowany. Druga
rzecz istotna w złodziejstwie to szybkość. Należy chwycić czapkę, najlepiej za
pompon, jeżeli nie ma pompona, to można wyrwać komuś włosy i zwrócić na siebie
bardziej nagłą uwagę; i w te pędy rzucić się do ucieczki. Istnieje spora
szansa, o czym Jędza przekonała się nie raz i nie dwa, że osoba będzie tak
oszołomiona zniknięciem czapki wprost z głowy, że nastąpi opóźnienie w reakcji,
a złodziejka zdąży się już w try miga oddalić. Jędza na przykład postanowiła w
celach zawodowych odświeżyć swoje dawne umiejętności sprinterskie, gdyż w
szkole średniej brylowała na zawodach powiatowych i regionalnych, a teraz to
młodzieńcze hobby okazało się być przydatne w jej codziennym życiu. Widzicie,
ludzie nagle pozbawieni czapki zwykle rozglądają się najpierw dookoła, sądząc,
że im czapka spadła, może wiatr zawiał, może jakiś przeciąg, a zanim się
zorientują, że zjawiska pogodowe nie miały ze zniknięciem nic wspólnego, to
Jędza już zdąży zniknąć gdzieś kilkaset metrów dalej i tyle ją widziano.
Oczywiście, należy kraść tam, gdzie się wie, że nie ma
kamer, albo zrobić to tak sprytnie i szybko, że technik, który będzie oglądał
zapis z monitoringu, będzie co najwyżej zdziwiony i skonfundowany. Dodatkowym
plusem w momencie wykrycia jest fakt, że ceny nakryć głowy są na tyle niskie,
że plasują występek w kodeksie wykroczeń, chyba że niefortunnie postanowi się
okraść jakiegoś gogusia z balenciagą na głowie (co w Polsce jest raczej
rzadkie, a więc i margines błędu dla złodziejki niewielki).
Jędza rozkłada się ze złupionymi czapkami na swoim stoisku,
ciesząc się, że jest zima, bo latem ludzie czapek nie noszą aż tak często,
widocznie pragną udaru słonecznego, albo żeby Jędza zbankrutowała. Obok niej
stoisko ma pewien starszy pan, co sprzedaje mięso niewiadomego pochodzenia.
Mięso jest takie, jakie klient sobie zażyczy, na przykład podchodzi pierwszy
naiwny, pyta czy to tusza królika, a starszy pan, że owszem; i już pakuje, choć
godzinę wcześniej zapewniał innego klienta, że to indyk.
– To powiedz mi – zagadnęła go kiedyś Jędza – z czego w
końcu to mięso?
– Nie będę ci zdradzał moich tajemnic zawodowych – odgryzł
się. – Powiedz lepiej, czemu się przedstawiasz wszystkim jako Jędza?
– Bo lepiej Jędza niż Nędza – zauważyła złodziejka czapek.
– Też prawda – uznał, usatysfakcjonowany odpowiedzią. –
Powinnaś sobie szyld wywiesić z nazwą „U Jędzy”.
– Szyldu się nie da, to tylko stół. Może sobie zmienię nazwę
na allegro na taką, albo jak trendy młodzież przyjdzie kupić czapkę i będzie
chciała płacić blikiem to powiem, by wpisali w okienku odbiorcy „U Jędzy”.
– A co to ten blik, bo ktoś chciał płacić tak za mięso z
konia, ale nie wiedziałem, co to i tylko wygarnąłem, że wymyślonej waluty nie
przyjmuję.
– Mięso z konia? – Zszokowana Jędza zmarszczyła brwi i
zerknęła na mężczyznę pytająco.
– To chyba jakaś nowa moda, coś mówił, że jest na diecie lwa
– odparł – ale skoro na diecie lwa, to nie powinien jeść mięsa z lwa?
– Pewnie założył, że nie masz mięsa z lwa.
– Jak to nie mam? Pewnie, że mam – odpowiedział z dumą.
– To sobie wywieś szyld „dziczyzna” – zasugerowała Jędza. –
Albo po prostu „Mięso z lwa”.
– Jak już wcześniej przytomnie zauważyłaś, nie da się tu
wywiesić szyldu…a ta czemu znowu klnie?
Jędza zerknęła w oczywistą stronę, czyli naprzeciwko, gdzie
stoisko miała Idusia. Idusia sprzedawała wszystko i nic, czyli najbardziej
niepotrzebne rzeczy, jakie istnieją, które sprowadzała przez AliExpress i Temu.
Idealnie wypełniała niszę rynkową dla tych, którzy nie umieją, mimo
najszczerszych chęci, korzystać z Internetu. Opowiadała też, że to nie z Chin,
tylko jej wynalazki, i żeby ją wspierali jako innowatorkę, albo opowiadała, że
to wynalazki, których patenty wykradła i które rząd chciał ukryć, by zrobić
życie wszystkich obywateli trudniejsze i obiektywnie gorsze. Należało wyczuć
kupujących i dostosować przekaz, ale to Idusia wiedziała, jak każda dobra
przedsiębiorczyni.
– Hej, Idusia? Co tobie? Uszy nam więdną – warknęła Jędza,
bo co jak co, wiele można jej zarzucić, ale na pewno nie to, że jest źle
wychowana. Idusia też przy klientach miała nienaganne maniery, ale od czasu do
czasu, w chwilach trudnych, klęła tak siarczyście i kreatywnie, że połowy tych
wulgaryzmów to Jędza nawet wcześniej nie znała. W ogóle, zdawało jej się, że
Idusia umie kląć w co najmniej kilku językach, była to w końcu kobieta
inteligenta i wykształcona, tylko czasami trochę niestabilna emocjonalnie, nikt
nie jest idealny.
– Znowu mi towar na cle zatrzymali! Pójdę z torbami! –
Wrzasnęła Idusia, a potem powróciła do wiązanki przekleństw.
Sprzedawca mięsa mruknął coś niezadowolony, zaczął się
krzątać i wyciągnął skądś butelkę wódki. Podbiegł do Idusi i chwycił ją za
ramiona.
– Uspokój się, bo klientów odstraszasz nie tylko sobie, ale
i nam! Masz tu, wódeczki się napij i siedź cicho. A i tak wszyscy wiemy, że na
tych badziewiach zarabiasz nieźle, na pewno więcej niż biedna Jędza na
kradzionych czapkach. Wystarczy ci na rachunki i z torbami nie pójdziesz, a za
dużo nie chciej, bo ci się w dupie poprzewraca i woda sodowa uderzy do głowy –
odkręcił butelkę i podał Idusi, prowadząc ją do małego krzesełka przy jej
stoisku. Idusia siadła i przyssała się do butelki, już cicha i spokojna.
Wtedy jakaś elegancka paniusia zawędrowała w ich alejkę.
Widząc Idusię pijącą duszkiem wódkę popędziła na drugą stronę, niepewnie
zerkając za siebie. Cyrki odstawiała, jakby nigdy nie praktykowała spożywania
napojów wyskokowych w miejscu publicznym.
– Przepraszam, ma pan kaczkę? – Zagadnęła do mężczyzny, a
ten przytaknął i natychmiast wskazał jej odpowiednie mięso, zapakował nawet w
papier z napisem „kaczka”, bo poważnie podchodził do swojej roboty.
Potem coś na stoisku Jędzy przyciągnęło jej wzrok i
podeszła, macając czapki jedną ręką, a w drugiej trzymając pakunek z mięsem
niewiadomego pochodzenia.
– Skąd się pani zaopatruje w te czapki? Że takie pojedyncze?
– Jak to skąd, sama robię.
– Na pewno? Taką podobną widziałam w sieciówce.
– Aha, odgapiają ode mnie! Wiedziałam! – Krzyknęła wzburzona
Jędza – dziękuję, że mi pani mówi. Jutro z samego rana wniosę pozew o
naruszenie praw autorskich.
– Metki swojej pani nie wszywa? Tylko tak bez? – Kobiecina
dłoń macała jedną z czapek od wewnątrz.
– Nie, jak się ma niepowtarzalny styl, to nawet metek nie
potrzeba, droga pani. Ci, co się na modzie znają, od razu będą wiedzieć, że to
ode mnie. – Zerknęła na minę klientki i dodała – zapewniam.
– Wie pani, na pewno to pani sama robi? – Zmierzyła Jędzę
pytającym wzrokiem – bo ta czapeczka to wygląda jak mojej córuni, co ją gdzieś
zapodziała jak wracała ze szkoły. Może nie posiała, Bóg wie gdzie, tylko pani
jej tę czapunię ukradła?
– Zaraz, o którą chodzi? – Dopytała Jędza grając na zwłokę.
– Ta tutaj, różowa z cekinami, z pomponikiem.
– Taką czapkę pani córce zakupiła? – Zdziwiła się Jędza –
przecież ten pompon to łatwopalny jest, a pani wie, jak to dzieci.
Eksperymentują z zapałkami. A cekiny? Błyszczą się w słońcu, mienią, nic tylko
się prosi, aby jakaś sroka ukradła.
– A sroki czasami nie hibernują w zimie?
– Ależ skąd! Nie hibernują, zapewniam – odpowiedziała Jędza,
dumna z siebie. Gdy postanowiła zostać złodziejką czapek miała przeczucie, że
umiejętności nabyte w kółku teatralnym, na które uczęszczała w szkole
podstawowej, na coś się przydadzą. Jak zwykle przeczucie jej nie myliło.
– To jaką czapeczkę by pani poleciła dla ośmiolatki? –
Mruknęła ugodowo klientka.
– A może tę, jest z materiału takiego, że się nie spali,
albo tylko lekko nadpali i tyle, nie ma błyskotek, to i sroka nie porwie,
zapina się pod brodą, więc i wiatr z główki biednego dziecka czapki nie zerwie
– Jędza podała kobiecie beżową czapkę.
– Ale jak to: nie różowa? No nie wiem – nie wyglądała na
przekonaną – moja córunia wszystko nosi różowe.
– Beżowy to teraz pierwszy krzyk mody i neutralny kolor, co
do wszystkiego pasuje. A jak córka bardzo chce różową, to materiał na tyle
jasny, że chwyci farbę, może sobie mała sama ozdobi i obudzi w sobie talent
kreatywny.
– A pani nie przeszkadza, że pani projekt klient sobie
zmienia według uznania?
– Aha, przeszkadza, ale dla wielkich artystów robię wyjątki.
Przez szacunek.
Kobieta spoglądała nieufnie na Jędzę i jej asortyment, ale
ostatecznie kupiła beżową czapkę i odeszła. Po prawdzie, czapka była brzydka i
nudna, a Jędza nie mogła jej sprzedać od ponad miesiąca. A czapeczkę córuni tej
kobieciny ukradła, a jakże. Trochę źle się czuła, że okrada dzieciaka, ale
potem uznała, że czapkę ma brzydką jak noc i może przez jej magiczne zaginięcie
mała namówi mamusię na nową, ładną czapkę. No i proszę: dostanie nową. Czy
ładniejszą? Niekoniecznie.
Chwilę spędzili w ciszy, wiatr szumiał mimo braku liści na
drzewach, a Idusia cmokała coś niepewnie nad prawie pustą butelką.
– Właściwie to my tu sprzedajemy odpowiedź na wszystkie
podstawowe potrzeby człowieka – mruknął starszy mężczyzna, a Jędza przewróciła
oczami, jak zawsze, gdy zbierało mu się na filozofowanie, czyli z reguły
codziennie pod koniec dnia. – Jak ktoś głodny, to ode mnie mięso kupi, jak mu
zimno to mu sprzedasz czapkę, a gdyby ktoś miał jakieś potrzeby estetyczne to
od Idusi zakupi jakąś durnostojkę. Albo przetykaczkę do kibla która się potem
sama czyści, czy co ona tam sprzedaje. O cholera, psy idą – wyskoczył zza
stoiska i zaskakująco żwawo jak na swój wiek przyskoczył do Idusi, wyszarpując
jej z rąk butelkę wódki. Jędza rozejrzała się, i faktycznie, na horyzoncie
zamajaczyły jej jaskrawe kamizelki mundurowych, ewidentnie zmierzających alejką
w ich kierunku. – Idusia, jakby cię co pytali, to mów, że jesteś upośledzona –
nakazał i wrócił do swojego stoiska upychając butelkę za pazuchą.
Idusia, całkiem pijana, siedziała na swoim składanym
krześle, co jakiś czas pogwizdując i wpatrując się w swoje dłonie. Na jej
twarzy malowało się takie zaskoczenie, jakby nigdy wcześniej nie zorientowała
się, że ma ręce. Jednak policjanci nawet nie spojrzeli na biedną Idusię, a
zamiast tego skręcili w stronę Jędzy i sprzedawcy mięsa.
– Dzień dobry, czy pani tu czapki sprzedaje?
– Jak widać – Jędza wykonała gest wskazujący na jej
asortyment.
– Otrzymaliśmy od pewnej pani zgłoszenie, że handluje się tu
kradzionym towarem – jeden z policjantów zmierzył ją poważnym wzrokiem –
zidentyfikowała czapeczkę swojej córuni wśród pani towaru.
– Przepraszam, czy pan jest jej mężem, że na jej córkę mówi
córunia w czapeczce? – Jędza natychmiast zatkała sobie dłonią usta, ale było
już za późno.
Policjant nasrożył się, ściągnął brwi, a drugi strzelił
stawami palców, gotując się do działania.
– Zgadza się pani na dobrowolne przeszukanie? Posprawdzamy
sobie te pani czapeczki – ostatnie słowo wymówił z naciskiem, wpatrując się
Jędzy prosto w oczy.
– Proszę przeszukiwać – burknęła Jędza, patrząc wymownie na
starszego sprzedawcę mięsa, który odwzajemnił jej spojrzenie i mrugnął.
Policjanci zaczęli macać paluchami jej biedne czapki, kiedy stary nagle
wyprostował się i wrzasnął.
– Panowie policjanci, ja tu mam ludzkie mięso!
Funkcjonariusze podskoczyli jak oparzeni i rzucili się w
stronę starszego pana, a tymczasem Jędza hyc, w nogi i już jej nie ma. Zaklęła
jednym ze słów, których nauczyła się od Idusi, gdyż czapki musiała zostawić na
miejscu, by ratować swoją wolność, bo kto wie, tyle tych czapek tam miała, że
może po dodaniu kwot wyszło by jej przestępstwo.
Zdyszana doszła do swojego małego mieszkania i sprawdziła
każdy kąt, by się upewnić, że policjanci nie czają się gdzieś po kątach, a
potem zmęczona opadła na łóżko. Przeprowadziła śledztwo i znalazła na facebooku
grupę „Okradzeni z czapek”, a tam posty i zdjęcia zaginionych nakryć głowy.
„Matko – pomyślała – czapka to nie pies, by tak intensywnie szukać. Trzydziestu
złotych nie mają na nową? Gdyby nie mieli, u Jędzy, jak to na targu, można było
utargować czapkę za mniej. Może nawet swoją własną wykupiliby za bezcen. W
sumie jak udowodnią, że to ich czapka, a nie podobna?” Myśli kotłowały jej się
w głowie, a noc upłynęła niespokojnie, za każdym razem, gdy słyszała syreny
alarmowe, zrywała się, będąc pewną, że to po nią jadą.
Nic się jednak nie wydarzyło, więc następnego dnia,
zmęczona, niewyspana, obolała od nadmiernie napiętych ze stresu mięśni ruszyła
z powrotem na targ. Idusia złorzeczyła od rana, mówiła coś o kacu, a potem
ciągnęła się kolejka przekleństw co najmniej tak długa jak kolejka do sklepu w
czasach PRL-u. Pozornie wszystko wróciło do normy.
Stoisko kolegi-sprzedawcy mięsa stało puste, okrążone
policyjną taśmą. Pewnie maglują biedaka, a kiedy wróci, zły i niewyspany,
zedrze tę taśmę, rozstawi towar i zacznie handlować od nowa. O ile nie
skonfiskowali mu całkiem asortymentu, bo wtedy chwilę mu zajmie, zanim
zdobędzie nowy.
– Ale przypał wczoraj, co nie? – Zagadnęła Idusia.
– A ty już trzeźwa?
– Tak. Szkoda, że już nie zobaczymy Gienka.
– Miał na imię Gienek? – Zdziwiła się Jędza, uświadamiając
sobie, że nigdy jej się nie przedstawił.
– Tak – Idusia gwizdała pod nosem – patrz, wypuścili mi z
cła skarpetki które wchłaniają pot, żeby nie mieć śmierdzących nóg.
– A skarpetka nie będzie śmierdzieć?
– Nie wiem, nie było napisane. – Westchnęła ciężko Idusia –
szkoda tego Gienka…